Pizza z kurczakiem i ricottą oraz bańki mydlane
O tak! Sobota! Wolny dzień! Nie ma jak zacząć go z gorączką :) Dlatego bardziej niż zwykle musicie przymknąć oko na moją nieskładność (w sumie nie musicie ale ślicznie proszę).Siedzę więc w łóżku, rozkminiam na co mam siłę (niewiele :() i dodaję wpisy. Dziś będzie świetna propozycja na pizzę i recenzja książki Bańki mydlane.
Zapraszam!
Pizza
- 3/4 szkl wody
- 750 g mąki
- pół opakowania świeżych drożdży
- szcz cukru
- szkl sosu pomidorowego
- 200 g żółtego sera
- 4 garści rukoli
- 100 g ricotty
- 1 pierś z kurczaka
- 2 łyżki sojowego
- łyżka ziół prowansalskich
Kurczaka kroimy w małe kawałki, zalewamy sosem sojowym i odkładamy do lodówki.
Drożdże zalewamy ciepłą wodą, dodajemy szcz cukru i odstawiamy na 10 min. Następnie stopniowo dodajemy mąkę i wyrabiamy ciasto. Dzielimy na dwie porcje, rozwałkowujemy na duże placki. Ugniatamy przewagi. Polewamy sosem pomidorowym. Posypujemy rukolą, układamy kurczaka, dodajemy łyżeczką ricottę i posypujemy całość startym żółtym serem.
Pieczemy w 180 st ok. 45 minut.
Czas na bańki mydlane!
Nie ocenia się książki po opisie,
jednak wydawnictwo, zdradzając nam fragmenty historii na ostatniej
stronie sprawia, że jest to zadanie nie do wykonania. Zabierając
się do lektury „Bańki mydlanej” wiemy więc, że będzie to
historia dziewczyny, której wręcz idealne życie przerywa
nieuleczalna choroba. Zaczyna się lekko, nawet zbyt lekko jak na
taką opowieść. Czytając pierwszy, tzw. szczęśliwy etap, mam
dziwne wrażenie, że wszystko jest mało realne. Całość nabiera
jednak głębi, gdy bohaterka poznaje diagnozę. Dla mnie książka
ma mocne i słabe momenty. Tych pierwszych jest zdecydowanie więcej.
Zdecydowanie gorzej wychodzą dialogi, zwłaszcza młodzieżowe,
pisane językiem tak bogatym w „modne” konstrukcje, że aż boli.
Na jednej stronie mamy określenie„laska”, a kilka dalej „udać
się na spoczynek”. Oczywiście, wynika to z odmienności
bohaterów, jednak ja odczuwałam to jako brak spójności.
Przejdźmy jednak do mocnych stron
pozycji. Należy do nich zdecydowanie rozwój bohaterki. Osoba, z
którą zaczynamy książkę jest już zupełnie inna na jej koniec.
Mądrzejsza, dojrzalsza, bardziej skora do poświęceń czy
okazywania miłości. Na uznanie zasługuje też dobre rozbudowanie
postaci trzecioplanowych. Niektóre osoby nie pojawiają się
aktywnie w fabule, jednak wiemy o nich całkiem sporo, i to z
ciekawych opisów!
Czytając książkę nie ma też mowy o
fragmentach nudnych czy też zbędnych opisów. Akcja płynie jak
życie, bez konkretnego celu, porusza wiele wątków, a jednak nie
chce się przegapić ani jednego słowa. Ciekawym rozwiązaniem jest
pomijanie niektórych miesięcy, a nawet lat. Chociaż w tym wypadku
żałuję, że nie możemy być obecni przy niektórych przełomowych
momentach, o których wiemy głównie z opisów czy dialogów.
Sam przebieg choroby jest szczery do
bólu, a prosty język dodatkowo podkreśla dramatyzm sytuacji.
Nieodmiennie zadajemy sobie pytanie: A ja? Co wtedy bym zrobiła? Tak
samo do refleksji skłaniają wewnętrzne przeżycia bohaterki. Wbrew
pozorom nie jest to książka skupiona na umieraniu, a na życiu. Nie
wszystkie fragmenty są do śmiechu, ale bez wątpienia nie jest to
tani wyciskacz łez oparty na oklepanym motywie.
Wspomniałam już, że język użyty w
książkę raczej nie jest specjalnie skomplikowany. Tak samo nie
można powiedzieć, by zdarzały się opisy czy dialogi bez istotnego
znaczenia dla fabuły. Wszystko „trzyma się kupy” i płynnie
prowadzi do finału.
Ciekawa jest również narracja, która
mimo trzeciej osoby prowadzona jest z perspektywy bohatera danego
fragmentu. Pozwala nam to na poznanie subiektywnego odbioru faktów
przez różne osoby. Daje to też możliwość przedstawiania ich
myśli czy spostrzeżeń w nienachalnej formie. Przyjęcie takiej
koncepcji nie tylko pozwala na lepsze zrozumienie, ale też
piekielnie wciąga. Od książki nie można się oderwać.
Przeczytałam ją w jeden wieczór z dużym zainteresowaniem.
Niestety niektóre pomysły, zwłaszcza
przyjęte rozwiązania, wydają się być naiwne. Wszystko cudownie
domyka się w klamrze kompozycyjnej nie pozostawiając miejsca na
refleksję. Zostajemy z dość pięknym obrazem, co do którego
wiarygodności wątpię, chociaż nie miałabym nic przeciwko, gdyby
był prawdą.
Podsumowując, „Bańki mydlane” to
książka pomiędzy: dobra, ale nie rewelacyjna, i smutna, i wesoła,
nie płytka, ale też nie przesadnie patetyczna. Niektóre fragmenty
zdecydowanie dają do myślenia, a że czyta się ją z nieukrywaną
przyjemnością i lekkością, uważam, ze warto po nią sięgnąć.
Ocena: 5/6
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Serdecznie dziękuję za komentarz :) Zapraszam ponownie!