Featured

czwartek, 10 lipca 2025

Makra i VBA w tydzień – Mateusz Boryga

#WspółpracaRecenzencka #Helion


Programowanie w VBA to taki mały sekret efektywności w pracy z Excelem. Kiedy raz zrozumiesz, jak działa, trudno sobie wyobrazić powrót do ręcznego przetwarzania danych. Zamiast powtarzać te same operacje w nieskończoność, piszesz kod, klikasz „uruchom” – i gotowe. Dla kogoś, kto pracuje z arkuszami na co dzień, to jak złapanie supermocy.


„Makra i VBA w tydzień” to krótki, ale treściwy kurs, który krok po kroku prowadzi przez podstawy i praktyczne przykłady – od uruchamiania edytora, przez analizę kodu z rejestratora makr, aż po pisanie własnych skryptów. Każdy rozdział to kolejna dawka wiedzy podanej zrozumiale i konkretnie.

Gdy książka do mnie dotarła, byłam naprawdę zaskoczona jej grubością – jest bardzo cienka. Jednak okazało się, że to jej ogromny plus. Publikacja zwiera same konkrety! Zero zbędnych historii, zero dygresji – tylko wiedza, instrukcje, porady, przykłady. Czytasz, odpalasz Excela, testujesz – działa.

Czuć, że autor zna temat od podszewki. Opisuje sytuacje, które naprawdę się zdarzają – błędy, na które można się natknąć, i sposoby, jak sobie z nimi radzić. Nie znajdziesz tu pustych definicji ani marketingowego bełkotu. Jest za to praktyka – jak pisać funkcje, jak ułatwiać sobie życie i przy tym go nie komplikować.

Ogromną zaletą książki jest też jej forma wizualna. Mnóstwo screenów z Excela sprawia, że wszystko staje się zrozumiałe nawet dla początkujących. Każdy krok jest zilustrowany – nie musisz się domyślać, jak coś wygląda ani błądzić po omacku. To nauka przez działanie – i to działa!

Z mojego punktu widzenia to idealna pozycja na start. Jeśli chcesz wejść w temat, ale nie masz czasu na setki stron i akademickie podejście – ta książka jest dla Ciebie. Wiedza, którą zyskasz, naprawdę przyda się w codziennej pracy. Już po kilku rozdziałach miałam w głowie gotowe pomysły, jak usprawnić swoje pliki.

Podsumowując – to nie jest książka dla tych, którzy chcą filozofować o programowaniu. To tytuł dla tych, którzy chcą działać. Jeśli chcesz się nauczyć automatyzacji w Excelu szybko, konkretnie i bez stresu – „Makra i VBA w tydzień” to świetny wybór. Sprawdź, jak w siedem dni możesz zyskać narzędzie, które naprawdę zmienia sposób pracy.

Dominika Róg-Górecka

środa, 9 lipca 2025

AI. Jak się przygotować do rewolucji? – Mateusz Madejski

#WspółpracaRecenzencka #Znak 


Sztuczna inteligencja – temat, który jeszcze kilka lat temu wydawał się odległy, zarezerwowany dla fanów sci-fi albo informatyków w bluzach z kapturem. A dziś? No cóż, AI zagląda nam do lodówek, podsłuchuje przez telefony i coraz śmielej wkracza do naszego życia zawodowego. Można się buntować, można udawać, że to nas nie dotyczy, ale prawda jest taka, że ta rewolucja już się dzieje. Pytanie nie brzmi „czy”, tylko „jak” się na to przygotować.


I właśnie w tę stronę idzie książka Mateusza Madejskiego „AI. Jak się przygotować do rewolucji?”. Z tytułu można by sądzić, że to poradnik – coś w stylu „10 kroków do zaprzyjaźnienia się ze sztuczną inteligencją”. Ale nie. To raczej reportaż, opowieść złożona z wielu głosów, refleksji i prób zrozumienia, dokąd to wszystko zmierza. Autor nie sili się na to, żeby dawać gotowe odpowiedzi – zamiast tego zaprasza nas do wspólnego myślenia. I muszę przyznać, że to zaproszenie przyjęłam z dużą ciekawością.

Zresztą, ten reportażowy charakter to była dla mnie bardzo miła niespodzianka. Spodziewałam się bardziej „poradnikowej” książki – czegoś złożonego ze złotych myśli – dostałam coś dużo ciekawszego, w czym refleksja przeplata się z twardymi danymi. Madejski przytacza wypowiedzi ekspertów, pokazuje różne perspektywy, serwuje trochę statystyk, ale wszystko to jest podane z dużą lekkością. I co ważne – nie chodzi tu o AI jako technologię, tylko o to, co ta technologia zrobi z nami. Z naszymi zawodami, decyzjami, edukacją, relacjami. Z naszym życiem.

Oczywiście, nie jest to książka, która rozłoży nam cały temat AI na czynniki pierwsze. Nie znajdziemy tu konkretnej wiedzy o tym, jak działają modele językowe, jak uczą się algorytmy czy co się kryje za słynnym „machine learningiem”. Jeśli ktoś szuka encyklopedii AI – będzie zawiedziony. To raczej rozważanie o tym, co może się wydarzyć. Taka próba pogodzenia się z tym, że świat się zmienia – i że fajnie byłoby nie zostać w tyle.


Dzięki temu książkę czyta się błyskawicznie. Naprawdę – siadasz i nagle okazuje się, że połowa za Tobą. Jest lekka, ale nie płytka. Przystępna, ale nie banalna. To bardziej esej niż raport, bardziej rozmowa niż wykład. I to działa, bo temat przyszłości z AI wcale nie musi być straszny ani trudny – może być po prostu ciekawy. Madejski pokazuje, że da się o tym pisać z pasją, ale i dystansem.

To bardzo aktualna i potrzebna pozycja. Nie trzeba być fanem technologii, żeby coś z niej wynieść. Ba – właśnie ci, którzy są zupełnie poza tym tematem, powinni po nią sięgnąć. Bo sztuczna inteligencja nie pyta o zgodę – po prostu wchodzi do naszego życia. A ta książka to dobry pierwszy krok, żeby się na tę wizytę przygotować. Polecam z czystym sumieniem – lekko, mądrze i bardzo na czasie.

Dominika Róg-Górecka

wtorek, 8 lipca 2025

Codziennik. Mój planer osobisty – więcej niż notatnik

#WspółpracaRecenzencka #Ringier Axel Springer Polska


Relacja z samym sobą to najważniejsza znajomość, jaką kiedykolwiek nawiążemy. Tylko że… bardzo łatwo ją zaniedbać. Zamiast spędzać czas ze sobą, uciekamy w listy zadań, powiadomienia, codzienne obowiązki. A przecież to właśnie chwile ciszy pozwalają nam naprawdę usłyszeć, co w nas gra. „Codziennik. Mój planer osobisty” to publikacja, która – zupełnie nieinwazyjnie – przypomina, że warto do siebie wracać.


To nie jest klasyczny planer, w którym dominują rozpiski godzinowe i listy spraw do załatwienia. To narzędzie do myślenia. Do refleksji. Do zadania sobie pytań, których na co dzień unikamy. To osobisty dziennik, który prowadzi nas przez kolejne etapy poznawania siebie, ale nie narzuca ścieżki. Raczej subtelnie zaprasza do przyjrzenia się sobie – temu, co nas napędza, czego pragniemy, gdzie jesteśmy i dokąd chcemy zmierzać.

Na pierwszy rzut oka uwagę przyciąga odważna oprawa. Czerwona okładka wręcz krzyczy: działaj!. Solidna, wyrazista, robi wrażenie i zdecydowanie wyróżnia się na tle pastelowych, minimalistycznych planerów. W środku – estetyka typowo newsweekowa: ilustracje są graficzne, oszczędne, mocno współczesne. To nie do końca mój styl – bliżej mi do klasycznych ilustracji – ale doceniam konsekwencję. Wszystko tu do siebie pasuje. Grafiki nie są przypadkowe, a przekaz, jaki niosą, dobrze współgra z treścią. Wygodna zakładka ułatwia korzystanie z planera i sprawia, że bez problemu można wrócić do przerwanego miejsca.


To, co najważniejsze, kryje się jednak w środku. Planer skłania do refleksji, i to naprawdę głębokiej. Zmusza do zatrzymania się, do tego, by spojrzeć na siebie z innej perspektywy. Pytania, które padają, nie są złożone ani skomplikowane, a jednak trafiają w punkt. Czyta się go powoli – i tak właśnie powinno być. To nie jest lektura na raz. Raczej na wiele wieczorów z kubkiem herbaty, w ciszy, kiedy dzieci śpią, a świat na chwilę milknie. Wtedy dopiero można naprawdę poczuć jego siłę.

Ciekawie rozwiązano też kwestię kalendarza. Na początku znajdziemy klasyczne zestawienie świąt i miesięcy, ale później nie ma żadnych dat. Tygodnie do zaplanowania są „puste”, co oznacza, że możemy sięgnąć po planer w dowolnym momencie – nawet jeśli przez kilka tygodni o nim zapomnieliśmy. Nie ma tu miejsca na poczucie winy. Można zacząć od nowa. I to jest piękne. Bo chociaż regularność w planowaniu jest ważna, życie nie zawsze daje się ubrać w ramki.

Na uwagę zasługuje też część z polecanymi lekturami. Autorzy nie ograniczają się tylko do samego planera – podsuwają inne tytuły, które mogą pogłębić refleksję i pomóc w dalszej pracy nad sobą. Sama mam już kilka na swojej liście „do przeczytania”.

Zdecydowanie polecam ten planer każdemu, kto ma ochotę spojrzeć na siebie z nowej perspektywy. Jeszcze lepiej, jeśli lubicie notować, pisać, analizować – bo ten tytuł aż się o to prosi. To nie tylko zeszyt. To przestrzeń do spotkania z samym sobą.

Dominika Róg-Górecka

piątek, 4 lipca 2025

Ja+drzewo – Alexandria Giardino

#WspółpracaRecenzencka #WydawnictwoNoBell 


Żyjemy w czasach, w których empatia staje się jednym z najważniejszych życiowych kompasów. XXI wiek przyniósł wiele wyzwań, ale też możliwości – jednym z nich jest ponowne odkrycie siły, jaką daje nam kontakt z naturą. Wśród miejskiego zgiełku i cyfrowego chaosu, drzewo – tak zwyczajne, a jednak symboliczne – może stać się ucieczką, schronieniem i przestrzenią do refleksji. „Ja+drzewo” to książka, która pięknie opowiada o tej relacji, a jednocześnie dotyka tematu niezwykle aktualnego i trudnego: migracji.


Fabuła książki jest bardzo oszczędna, wręcz symboliczna. Poznajemy dziewczynkę, która musiała opuścić swój dom. Jej jedynym towarzyszem w podróży staje się drzewo. Nie jest to jednak baśniowa historia pełna przygód – raczej czuła opowieść o szukaniu nowego miejsca, o oswajaniu nieznanego, o tęsknocie i nadziei. Drzewo staje się nie tylko towarzyszem, ale i metaforą – korzeni, które się utraciło, i tych, które dopiero mają zapuścić się na nowo.


Temat migracji przestał być jedynie politycznym hasłem – stał się codziennością Europy. Bez względu na osobiste poglądy, jest to rzeczywistość, z którą dzieci prędzej czy później się zetkną. Dlatego tak ważne są książki, które pomagają w zrozumieniu tego, co często bywa trudne nawet dla dorosłych. „Ja+drzewo” nie moralizuje. Raczej otwiera przestrzeń do rozmowy – o różnicach, ale i o tym, co nas łączy. O potrzebie bezpieczeństwa, domu, przyjaźni.

Fabuła jest uniwersalna – bez zbędnych szczegółów, bez dokładnej mapy podróży bohaterki. Dla dorosłego czytelnika może to być niewystarczające, ale pamiętajmy, że książka skierowana jest do najmłodszych. A dla nich – ta prostota jest atutem. Pozostawia przestrzeń na własne pytania, własne wyobrażenia i – co ważne – na rozmowę z rodzicem, który może dodać potrzebny kontekst i opowiedzieć więcej.


Mimo trudnej tematyki, książka nie przytłacza. Jest delikatna, wręcz kojąca. Daje do myślenia, ale nie zostawia z ciężarem. Wręcz przeciwnie – staje się zaproszeniem do zadania pytań i poszukiwania odpowiedzi wspólnie. To świetny punkt wyjścia do rozmowy o świecie, który nie zawsze jest prosty, ale który możemy próbować lepiej rozumieć.

Warto też zatrzymać się przy warstwie graficznej. Ilustracje są surowe, minimalistyczne, ale niezwykle wymowne. Każdy detal ma znaczenie. Warto zajrzeć pod obwolutę, gdzie kryje się dodatkowy przekaz – subtelny, ale poruszający. Ten styl nie jest dla każdego – ale jeśli lubisz sztukę, która zostawia miejsce na interpretację i nie podaje wszystkiego na tacy, to „Ja+drzewo” z pewnością Cię oczaruje.

Podsumowując: „Ja+drzewo” to książka, która łączy wrażliwość z siłą przekazu. Dla tych, którzy szukają literatury zaangażowanej społecznie, ale podanej z taktem i artystycznym zacięciem – będzie to strzał w dziesiątkę. Idealna dla rodziców, którzy chcą rozmawiać z dziećmi o świecie – nie tylko tym pięknym, ale i tym trudnym.

Dominika Róg-Górecka

czwartek, 3 lipca 2025

Jano i Wito u dentysty – Wiola Wołoszyn, Przemysław Liput

#WspółpracaRecenzencka #Mamania


Wizyta u stomatologa potrafi budzić dreszcze nie tylko u maluchów, ale też u rodziców. Sama nie wiem, jak „ugryzę” ten temat. Dlatego ucieszyłam się, że seria Jano i Wito porusza tę trudną kwestię.


„Jano i Wito u dentysty” to część z serii „Codzienne sprawy”. Książka opowiada opowiada historię Wita – początkowo zestresowanego, gdy dowiaduje się, że czeka go wizyta u dentysty. Ale już po przekroczeniu progu gabinetu okazuje się, że to miejsce pełne ciekawych narzędzi, fajnego fotela i uśmiechniętej asystentki. Wito odkrywa, że dbanie o zęby wcale nie musi być straszne.


Seria „Codzienne sprawy” to cykl autorstwa Wioli Wołoszyn i Przemysława Liputa, w którym sympatyczne rodzeństwo – Jano i Wito – stawia czoła wyzwaniom dnia codziennego. Wśród tytułów znajdują się historie o podróży samochodem, zakupach, żłobku, lekarzu – i właśnie teraz także o wizycie u dentysty. Małe, twardookładkowe książeczki, liczące około 24 stron, zdążyły już zdobyć uznanie rodziców i dzieci.

Myślę, że ta pozycja jest skierowana przede wszystkim do przedszkolaków – dzieci w wieku 3–6 lat – choć może trafić też do tych trochę młodszych, przygotowujących się do pierwszych doświadczeń z dentystą. Napisana prostym, ciepłym językiem, obrazki i krótki tekst są dopasowane do wrażliwości tej grupy wiekowej.

Ilustracje są utrzymane w stylu charakterystycznym dla całej serii – proste, acz ujmujące. Kolorowe, przyjazne, choć nieprzesadzone – można je polubić albo nie, ale z pewnością są spójne i estetyczne, dobrze korespondują z tonem opowieści.


Wizyta u dentysty to trudny temat, często budzący lęk u dzieci. Książki takie jak ta są potrzebne, bo przygotowują maluchy do nowej sytuacji. I „Jano i Wito u dentysty” sprawdza się w tym doskonale – pokazuje, że stomatolog to nie tylko nieznany lekarz, ale ktoś, kto pomaga dbać o zdrowy uśmiech.

Nie mogę jednak nie wspomnieć, że sama wizyta opisana jest... dość cukierkowo. Rozumiem zamysł, chodzi o to, żeby nie zniechęcić malucha, ale mimo wszystko borowanie zębów nie jest aż tak fajne, jak sugeruje to książko.

Za to bardzo podoba mi się pomysł zamieszczony na końcu – sugestia, by w domu pobawić się w dentystę. To nie tylko rozrywka, ale też praktyczne przygotowanie dziecka na to, co zobaczy i usłyszy – naprawdę trafione!

Polecam całą serię „Codzienne sprawy”. Każda książeczka – o lekarzu, logopedzie, w sklepie – to piękna cegiełka w oswajaniu codziennych sytuacji. A ta o wizycie u dentysty to szczególnie wartościowy dodatek do domowej biblioteczki.

Dominika Róg-Górecka

wtorek, 1 lipca 2025

Makijaż, który poprawia humor – moja przygoda z Larens Colour

#WspółpracaRecenzencka #LarensColour


Makijaż to dla mnie coś więcej niż codzienny rytuał – to moment, kiedy zwalniam, skupiam się na sobie i dodaję sobie energii na cały dzień. Ostatnio miałam okazję poznać bliżej markę Larens Colour i… muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem!


Do testowania otrzymałam kilka kosmetycznych perełek:
☕ fluid,
☕ korektor,
☕ bazę pod makijaż,
☕ bronzer
☕ błyszczyk.

Fluid i korektor – duet, który pokochasz


Zaczęłam od fluidu i korektora. Oba produkty mają lekką formułę, dzięki czemu skóra oddycha, a jednocześnie krycie jest naprawdę dobre. W moim przypadku to ogromny plus, bo nie lubię efektu „maski”. Fluid wyrównuje koloryt i nadaje skórze naturalny blask, a korektor skutecznie maskuje niedoskonałości, nie zbierając się w załamaniach skóry.

Baza pod makijaż – sekret długotrwałego efektu

Nie da się ukryć, że baza to produkt, o którym często zapominamy, a który ma ogromne znaczenie. Larens Colour stworzyło bazę, która pięknie wygładza cerę i przedłuża trwałość makijażu. Przetestowałam ją podczas całego dnia i muszę przyznać, że podkład świetnie się trzymał!


Bronzer i błyszczyk – kolory na każdą okazję

Bronzer okazał się dla mnie produktem, który wymaga trochę wprawy, ale daje satynowe wykończenie i pozwala pięknie wymodelować twarz. Błyszczyk w kolorze czerwonego wina to prawdziwa perełka – intensywny, elegancki i pełen charakteru. Choć nie jest ultra trwały, z łatwością można go odświeżyć w ciągu dnia.


Podsumowanie

Larens Colour to marka, która łączy estetykę z jakością. Ich kosmetyki nie tylko pięknie się prezentują, ale też świetnie działają. Dla mnie to produkty na dłużej – takie, które warto mieć w swojej kosmetyczce.

A Wy? Macie swoje ulubione produkty od Larens Colour? Który z nich chcielibyście przetestować? Podzielcie się w komentarzach!

Dominika Róg-Górecka

poniedziałek, 30 czerwca 2025

Zaleca się kota – Shō Ishida

#WspółpracaRecenzencka #WydawnictwoMarginesyw


Uwielbiam koty, a mam alergię. Nie pozostaje mi nic innego, jak podziwiać je na odległość i… czytać o nich książki. Gdy tylko zobaczyłam tytuł Zaleca się kota, wiedziałam, że to coś dla mnie.


Fabuła? Pozornie prosta, ale zaskakująco głęboka. W Kioto działa nietypowa klinika, w której lekarz nie wypisuje tabletek, a… koty. Każdy pacjent otrzymuje receptę na puchatego towarzysza, który ma pomóc mu uporać się z życiowym kryzysem. Pięć historii – pięć różnych postaci i pięć równie różnych futrzastych „terapeutów”.

Książka została napisana przez japońską autorkę i od razu czuć tu ducha azjatyckiej literatury. To zbiór opowiadań, które mimo że odrębne, są subtelnie połączone postacią tajemniczego lekarza, oddanej pielęgniarki i motywem kociej recepty. Całość jest spokojna, refleksyjna i bardzo symboliczna.

To, co mnie ujęło, to sposób, w jaki autorka mówi o trudnych tematach. Pojawia się samotność, wypalenie zawodowe, żal po stracie, brak celu. Ale nie ma tu zbędnego dramatyzmu. Zamiast tego – zwyczajność, która okazuje się być najbardziej wzruszająca. Codzienność bohaterów porusza właśnie przez swoją autentyczność.

Sama koncepcja przepisywania kotów na receptę jest nie tylko urocza, ale też niezwykle pomysłowa. Co ciekawe, im bliżej końca książki, tym więcej dowiadujemy się o samym lekarzu i pielęgniarce. Nie wszystko zostaje wyjaśnione, ale liczę, że w kontynuacji poznamy ich jeszcze lepiej.

Całość ma bardzo przyjemny klimat – delikatnie melancholijny, ale nie smutny. Narracja jest prosta, a jednocześnie pełna ciepła i spokoju. Idealna lektura na wieczór z herbatą.

Dla mnie była to bardzo kojąca i angażująca książka. Wciągnęła mnie bez reszty i zostawiła z głową pełną przemyśleń. Na pewno wrócę do niej jeszcze nie raz – i polecam każdemu, kto lubi azjatyckie opowieści, koty albo po prostu dobre, mądre historie.

Dominika Róg-Górecka

niedziela, 29 czerwca 2025

Zupki Junior od Gerber, czyli mały tester w akcji

#współpracareklamowa #trnd #gerber_polska


Kiedy dzień zaczyna się od zimnej kawy, a kończy na wyścigach z pieluchą w ręku, każda pomoc to skarb. I tu na scenę wjeżdżają one – zupki w słoiczkach! Gotowe, pyszne, a co najważniejsze – akceptowane przez małego szefa kuchni.


Tym razem mieliśmy przyjemność testować cztery zupki Gerber Junior: zupę pomidorową z ryżem, krem z dyni, kalafiorowo-brokułową oraz gulaszową z ziemniaczkami. Wszystkie zamknięte w poręcznych słoiczkach, gotowe do podania w kilka minut. Idealne na „ratunek obiadowy” w dzień, gdy nic nie idzie zgodnie z planem (czyli… codziennie).


Mam w domu małego krytyka kulinarnego, który potrafi wyczuć marchewkę na kilometr i krzywi się nawet na widok ziemniaków. Dlatego byłam szczerze zaskoczona, że najbardziej zasmakowała mu zupka gulaszowa – pachniała obłędnie, jakby ktoś ją doprawił miłością i domowym rosołkiem. Hitem okazała się też kalafiorowo-brokułowa, co nadal próbuję przetrawić psychicznie (kalafior! brokuł! sukces!). Za to krem z dyni… cóż, słodki i aksamitny, ale został wybrany tylko do degustacji, nie do dalszej współpracy.


Co podobało mi się najbardziej? To, że nie muszę sterczeć nad garnkiem i gotować na trzy dni, żeby maluch zjadł trzy łyżki. Skład jest prosty, smak dziecięcy, konsystencja odpowiednia – zero stresu, maksimum wygody. A że czasem sama spróbuję łyżkę? No cóż… nazwijmy to kontrolą jakości.


Podsumowując – Gerber ratuje nie tylko brzuszki naszych dzieci, ale też nerwy rodziców. Polecam z czystym sumieniem (i czystym śliniaczkiem), szczególnie gulaszową – to zupa z charakterem!

A teraz Ty – sprawdź, która zupka zostanie ulubieńcem Twojego malucha. Ostrzegam: może być walka o ostatnią łyżkę!

Dominika Róg-Górecka

czwartek, 19 czerwca 2025

Jak stworzyć strategię marki z ChatGPT i odnieść sukces w biznesie – Karina Misztal Małgorzata Siedlik

#WspółpracaRecenzencka #StudioEmka


„Jak stworzyć strategię marki z ChatGPT i odnieść sukces w biznesie” to książka, która łączy w sobie kobiecą energię, praktyczne narzędzia i nowoczesne podejście do budowania marki. Autorki, Karina Misztal i Małgorzata Siedlik, oferują czytelnikom kompleksowy przewodnik po świecie strategii marki wspieranej przez sztuczną inteligencję.


O czym jest książka?

Publikacja składa się z dwóch głównych części: merytorycznej oraz technicznej. Pierwsza z nich wprowadza czytelnika w podstawy budowania marki, definiowania jej wartości oraz komunikacji z odbiorcami. Druga część skupia się na praktycznych narzędziach, w tym na arkuszu Google, który generuje prompty do ChatGPT, umożliwiając efektywne wykorzystanie sztucznej inteligencji w procesie tworzenia strategii marki.

Estetyka i wydanie książki

Książka wyróżnia się wyjątkowym wydaniem – jest pięknie zaprojektowana, z dużą czcionką, wyodrębnionymi cytatami i licznymi zdjęciami autorek. To wydanie, które przyciąga wzrok i sprawia, że lektura staje się przyjemnością. Jednakże, choć estetyka jest na wysokim poziomie, może to wpływać na objętość treści – książka jest stosunkowo krótka, a powtarzające się zdjęcia autorek, czy wałkowanie wciąż podobnego przekazu, znacząco ograniczają wartość merytoryczną publikacji.


Część merytoryczna

W części merytorycznej autorki przedstawiają podstawowe zasady budowania marki, takie jak określenie jej misji, wartości czy grupy docelowej. Niemniej jednak, dla osób już zaznajomionych z tematyką marketingu i brandingu, zawarte informacje mogą być zbyt ogólne i nie wnosić nic nowego. Książka raczej motywuje i przypomina podstawowe zasady, niż oferuje głęboką analizę czy nowatorskie podejście.

Część techniczna – arkusz Google

Najciekawszym elementem książki jest arkusz Google, który generuje prompty do ChatGPT. To narzędzie pozwala na efektywne wykorzystanie sztucznej inteligencji w procesie tworzenia strategii marki, oferując konkretne i praktyczne rozwiązania. Choć wyniki generowane przez arkusz mogą nie zawsze spełniać oczekiwania, jego uniwersalność i potencjał sprawiają, że jest to wartościowe narzędzie, które może być pomocne w przyszłości.


Mam jednak pewne wątpliwości co do analizy samego Excela. W książce poświęca się wiele uwagi jego poszczególnym elementom. Ja jedynie rzuciłam na nie okiem. Poza samym wprowadzeniem, długie strony analizy nie były mi potrzebne. Zamiast nich wolałabym jednak bardziej zaawansowane treści.

Podsumowanie

„Jak stworzyć strategię marki z ChatGPT i odnieść sukces w biznesie” to książka, która łączy w sobie estetykę, praktyczne narzędzia i nowoczesne podejście do budowania marki. Choć dla bardziej zaawansowanych czytelników może być zbyt ogólna, dla osób początkujących stanowi inspirację i motywację do działania. Dodatkowo, arkusz Google z promptami do ChatGPT stanowi wartościowe narzędzie, które może wspierać proces tworzenia strategii marki w erze sztucznej inteligencji.

Dominika Róg-Górecka

wtorek, 17 czerwca 2025

O kocie, który ratował bibliotekę – Sosuke Natsukawa

#WspółpracaRecenzencka #FlowBooks



Są takie książki, które kupujemy oczami – tytuł, okładka, krótki opis i już mamy wrażenie, że to będzie coś wyjątkowego. „O kocie, który ratował bibliotekę” od razu mnie zaintrygowała. Brzmi jak idealna lektura na ciepłe popołudnie, pełna książek, magii i kociej mądrości. 


Główną bohaterką jest trzynastoletnia Nanami Kosaki, która uwielbia czytać. Lokalna biblioteka jest jej domem, a książki najlepszymi przyjaciółmi. Kiedy Nanami zauważa, że książki znikają z bibliotecznych półek, postanawia dowiedzieć się, kim jest tajemniczy mężczyzna w szarym garniturze kręcący się po bibliotece. Wkrótce pojawia się gadający rudy kot, Tora, który ostrzega ją przed niebezpieczeństwem. Razem wyruszają w podróż, by uratować znikające książki.

Baśniowy klimat

To powieść zdecydowanie baśniowa – lekka, symboliczna, miejscami wręcz oderwana od realności. Przypominała mi „Alicję w Krainie Czarów”, gdzie logika nie zawsze idzie w parze z wydarzeniami, a kolejne sceny mają raczej znaczenie metaforyczne niż dosłowne. Pod względem nastroju blisko jej również do „Sklepu pory deszczowej”, który także operował delikatnością i klimatem nieco onirycznym. To książka, którą można odebrać jak dłuższą przypowieść.



Bohaterowie

Nanami to postać odważna, ale przede wszystkim silna duchem. Mimo cichej natury potrafi postawić się, kiedy trzeba, i nie brakuje jej moralnego kompasu. To bohaterka, który może inspirować, ale przy tym jest tak bardzo... bez skazy. Ciężko się z nią utożsamić, bo nie popełnia błędów, nie ma wad, nie myli się. Przez to trudno poczuć do niego prawdziwą sympatię – pozostaje trochę papierowa, mimo wszystkich swoich zasług.

Fabuła i zaangażowanie

W książce dużo się dzieje – kolejne rozdziały to nowe misje, nowe przesłania i nowe spotkania. Fabuła nie stoi w miejscu, co teoretycznie powinno działać na plus. Mimo to, miałam trudność z pełnym zaangażowaniem się w tę historię. Magia, choć obecna, nie porwała mnie tak, jak tego oczekiwałam. Być może to wina pewnej naiwności fabuły – wszystko jest tu bardzo czarno-białe, symbole są podane wprost, a refleksja, choć trafna, momentami wydaje się zbyt uproszczona.


Przemyślenia, które zostają

Trzeba jednak przyznać, że książka zostawia po sobie kilka naprawdę ciekawych myśli. Najbardziej poruszył mnie temat „szarych ludzi” – tych, którzy zapominają, kim są, którzy przestają zadawać pytania, trwają w codzienności bez pasji i refleksji. Kiedy się nimi stajemy? A może już jesteśmy? Ta myśl długo nie dawała mi spokoju. I choć sama forma książki nie do końca mnie przekonała, to właśnie te momenty – ciche, pozornie niepozorne – okazały się najbardziej wartościowe.

Dla kogo?

„O kocie, który ratował bibliotekę” to książka zdecydowanie skierowana do młodszego czytelnika. Starsi odbiorcy mogą się nieco rozczarować jej prostotą, ale dla nastolatków – zwłaszcza tych, którzy dopiero zaczynają dostrzegać wartość książek i siłę refleksji – może być ciekawym i wartościowym doświadczeniem. To lektura dla tych, którzy lubią bajki z morałem, podane w delikatnej, estetycznej formie.

Dominika Róg-Górecka

Tu mnie znajdziesz

Copyright © 2018 Recenzje na widelcu
| Distributed By Gooyaabi Templates