piątek, 2 marca 2018

Trendy w recenzowaniu książek


„Jestem poważnym blogerem, mam już 3 posty, dlatego wyślijcie mi...”. Znacie to? A może stoicie po drugiej stronie i bliższe jest wam „Chętnie prześlemy książkę pod warunkiem, że audiowizualna recenzja pojawi się w pięciuset miejscach...”. Dokąd zmierza recenzowanie książek? Jakie akcje zyskują na popularności, a co przestaje być modne? Oto moje w pełni subiektywne i nie do końca poważne podsumowanie obecnych trendów.

1. Recenzencka hossa


Recenzowanie książek staje się coraz popularniejsze. Jak grzyby po deszczu pojawiają się kolejne blogi książkowe, a strony lifestylowe dodają sobie kolejną szufladkę na nową kategorię postów. To już nikogo nie dziwi (chociaż wciąż oburza, bo przecież jak można za darmo dostać książkę, skandal nie?). I co nam to daje, zapytacie? Przede wszystkim wiele świetnych okazji. Blogerzy stają się dla niektórych autorów kimś istotnym (a powiem wam, że to fajne, gdy po adresach www kojarzą kim jesteście). Pojawia się coraz więcej akcji, w których można wziąć udział, coraz więcej wydawnictw chętnie wysyła książki. Przyjemnie, nie? Do czasu, bo po hossie zawsze przychodzi bessa. Coraz większe mam obawy, że nagle ktoś stwierdzi, że to wszystko nie ma sensu i zakręci kurek.

2. Recenzować może każdy (przynajmniej we własnym mniemaniu)


„Hej! Właśnie założyłam bloga, do jakich wydawnictw mam napisać?”. Coraz częściej widzę takie wpisy. Bo nie wiem, czy wiecie, ale status blogera, albo nic nie znaczy albo wszystko (zależy, kto to mówi). Tak, każdy kiedyś zaczyna, ale wyrobienie sobie własnego stylu zajmuje trochę czasu i wymaga sporo kreatywności. Blogi na to samo kopyto nastawione wyłącznie na gratisy nigdy nie będą jakoś szczególnie w cenie, chociaż zdecydowanie robią się w modzie.

3. Przede wszystkim... ilość


Jeden akapit o odbiorze paczuszki, dwa o fabule plus zdanie „to bardzo fajna książka, dziękuję i polecam”. W blogosferze coraz częściej trafiam na króciutkie tekściki oraz (w ramach kontrastu) sporych rozmiarów wpisy o skandaliczności takiego recenzowania. W którą stronę to pójdzie? Czy „krócizny” to tylko etap na drodze do rozwoju? A może tendencja ogólna? I tak źle i tak niedobrze. Bo „rozliczenie się” z książki pięcioma zdaniami brzmi nieźle, ale... żeby się pod tym podpisać, „brandować” i reklamować, trochę wstyd. A już na pewno zero satysfakcji. I chociaż piszę te wypociny już godzinę, to chyba jednak wolę się namęczyć, niż iść z falą.

4. Profesjonalizacja


Z drugiej strony Ci, którzy na rynku recenzentów działają już jakiś czas, robią się coraz bardziej profesjonalni. Obserwowanie ich rozwoju jest niesamowite (poza tym, że strasznie budzi zazdrość). Zaprzyjaźnieni lub tylko znani z widzenia blogerzy stają się coraz lepsi, nie tylko jakością tekstów, ale też skalą działania!

5. Instagram


Nie wiem, czy wiecie, ale od jakiegoś czasu wszystkie media zgodnie donoszą, że FB jest dla starych ludzi. Wszystko przechodzi na Instagram, nawet blogerzy książkowi. Niektórzy nawet właśnie tam zaczynają. Ale pomijając kwestię wyjątków, zasadą jest już dodawanie zdjęć książek. Recenzje na Instagramie coraz częściej towarzyszą dużym blogom, a wydawnictwa regularnie wskazują, że taka aktywność jest co najmniej mile widziana...

6. Krawaty wiąże i... recenzuję książki


A skoro już o wydawnictwach mowa, to zauważyli oni jedno. Blogerzy mogą dać z siebie dużo więcej, niż tylko recenzję. Instagram, FB, promocja i marketing! Kto da więcej?! Kto da więcej?! Czas na recenzenckie igrzyska. Zwycięzca dostanie egzemplarz na własność! Ale tak na serio, uwielbiam dodawać różnorodne treści i o swojej pasji opowiadać na tysiące sposobów. Wolę jednak, żeby to była moja inicjatywa i moja kreatywność. Umieszczanie recenzji w kilku miejscach nie jest straszne, wiem, spoko, każdy ma prawo podnieść poprzeczkę (chociaż regularnie pojawiają się wpadki, gdy wydawnictwa wymagają za wiele np. linki w tysiącach miejsc i peany zachwytu). Ale walka o książkę? Konkursy na to, kto doda jak najwięcej treści reklamowych, by dostać książkę (czyli znowu nie jakość, a ilość)? Dziękuję, postoję.

7. Nagroda dla wytrwałych


Z drugiej strony obserwuję też progres we współpracy z dużymi wydawnictwami. Mam wrażenie, że stają się coraz bardziej zaangażowani w relacje z blogerami. Sami proponują współpracę, wykazują inicjatywę, przesyłają prebooki i wydania końcowe, załączają tematyczne gratisy, a kontakt mailowy to sama przyjemność. Dla takich chwil naprawdę warto recenzować książki :)

8. Albo kocham, albo nienawidzę, czyli dziel i rządź


Fakt jeden, coraz więcej recenzentów gromadzi się wokół ukochanych autorów. I nie ma w tym nic dziwnego. W końcu fajnie mieć bliski kontakt z pisarzem, pogadać nie tylko o książkach. Fakt dwa, od fanów bardzo blisko do wyznawców, a to już się robi z lekka... dziwne. I prowadzi do innego wniosku, że prędzej czy później zawsze tworzą się dwa obozy. Albo się kogoś kocha, albo nienawidzi. Obydwie wersje wymagają jednak pełnego oddania, zaangażowania i lojalności (klapki na oczy są chyba w zestawie). Przeraża mnie to. Lubię wielu pisarzy, ale ich dzieła oceniam niezależnie od osobowości i niezależnie od wcześniejszych dokonań. I chociaż podział na dwa obozy jest naturalnym stanem rzeczy, zawróćcie z tej drogi! Nawet jak Mróz kłuje Was w oczy, warto iść pod prąd!

Odkąd zaczęłam pisać o literaturze, wiele się zmieniło. Współpracowałam z różnymi portalami, prowadziłam je, odchodziłam i zaczynałam gdzie indziej. Teraz stawiam na swoje! Część tendencji na recenzenckim rynku mnie zachwyca, część przeraża. A wy, co o tym myślcie? Znacie inne przypadłości recenzowania? Piszcie!

20 komentarzy:

  1. To przechodzenie jakości w ilość jest niestety przykrą dolegliwością czasów, w których przyszło nam żyć i to w każdej dziedzinie.
    A w przypadku książek? Może lepiej mieć sto wejść prawdziwych czytelników, aniżeli tysiąc przeglądających beznamiętnie wszystko, co leci w sieci...Pozdrawiam! MaleWielkieKsiazki.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moim zdaniem tak, lepiej mieć czytelników, niż "widzów". Ale też marketing prawdopodobnie ma inną opinię na ten temat. I tu potrzeba kompromisów...

      Usuń
  2. Spotkałam się z wydawcami, którzy zanim przeczytali jakikolwiek mój tekst - pytali o liczniki odwiedzin bloga. Z jednej strony to rozumiem - bo jeśli bloga nikt nie czyta to jaki z tego dla nich biznes? Z drugiej - trochę przykre, że nie stawia się do końca na jakość tekstu.
    Walczę jeszcze wewnętrznie o to czy wchodzić z blogiem w Instagram - teraz chyba tego nie czuję :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, też spotkałam się z pytaniem o statystyki. I ma to sens. Nawet najlepszy tekst, jeśli nikt go nie przeczyta (i nie zawiera linku do sklepu) nie wpływa na nic, nawet na SEO.
      Z naszej perspektywy jest to krzywdzące, bo w skrajnych przypadkach prowadzi do tego, że obojętnie co się napiszesz, grunt to liczby.
      Dlatego sądzę, że tu potrzebny jest kolejny kompromis. Najpierw faktycznie sprawdzenie statystyk, ale potem też jakości. Tak samo jak bloger ocenia, czy książka mu pasuje. Ostatecznie prowadzi to do tego, że dobry marketing to podstawa, żeby ze swoim przekazem trafić do innych.
      Co do Instagrama, założyć łatwo, prowadzić jest gorzej, trzeba mieć pomysł, czas, zaangażowanie. Jeśli tego nie czujesz, na razie obserwuj, ale ostatecznie taki właśnie jest kierunek zmian i nie da się tego ignorować :)

      Usuń
    2. Też niestety się z tym spotkałam i to ze strony wydawnictw, które wcześniej same zwróciły się do mnie z propozycją recenzji książki, a teraz zdyskwalifikowali mnie z powodu zbyt małych zasięgów na istagramie. Przykre i żałosne, że nie liczy się już to, co robię i jak, tylko ilość obserwatorów na IG. Dla ich przyjemności nie kupię ich sobie, bo mój blog i czytanie książek ocaliły mnie przed depresją po udarze. Uwielbiam to co robię i czerpię prawdziwa przyjemność. Najlepsze hobby i rozrywka, jaką mogłam dla siebie znaleźć i na szczęście istnieją inne wspaniałe wydawnictwa, którym moje "zasięgi" nie przeszkadzają.

      Usuń
  3. Najgorsze jak dla mnie jest recenzowanie książek, których ktoś po prostu nie czytał. Ja założyłam bloga bo zawsze o tym marzyłam ale brak mi było odwagi. W końcu doszłam do wniosku, że go założę i nie żałuję :) Żaden ze mnie krytyk profesjonalista jednak zawsze staram się by to co piszę miało sens :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tym co mówisz chodzą słuchy, ale nie jest to aż tak nagminne zjawisko. Całe szczęście.
      A że nasze recenzje, to takie "recenzje" może nie do końca zgodnie z definicją tego pojęcia, to już inna sprawa :)

      Usuń
  4. Rozwiązaniem najprzyjemniejszym jest robienie tego co się robi, z pełną satysfakcją dla siebie, a nie po to, by wydawnictwo Cię zauważyło. :)
    Może piszę teraz jak potłuczona optymistka, ale wierzę w to, że Ci co powinni zauważyć-zauważą, że ktoś to robi z pasji, a nie dla korzyści. :) Więc nie ma się nigdy co spinać, a dążyć do udoskonalania siebie, swoich tekstów, wzbogacać swój język i naturalnie spełniać swoje hobby, czyli czytać, czytać książki. :) Bo często w tym wyścigu recenzji, która lepsza, dłuższa, częściej wyświetlana zapominamy, że po prostu czytamy i robimy coś, co sprawia nam przyjemność. :)
    Co do długości recenzji bywa różnie. Czasem przyjemnie czyta mi się te krótkie, konkretne, które dają mi jasność co ktoś sądzi o książce (oczywiście pisanie dwóch akapitów o odbieraniu jej z poczty jest irytujące), a czasem długaśne opowiadające dokładnie konstrukcje.
    Ja nadal pracuję nad swoim stylem, czasem mam wrażenie, że recenzja jest w porządku, a innym razem, że beznadziejna, dlatego piszę. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Natalia, zgadzam się z każdym Twoim zdaniem. Osoby, które obserwują czyjś blog, czytają wpisy, od razu wyczują fałsz i tylko chęć zaistnienia. (Chyba że tylko przeglądają i klikają polubienia bez znajomości tekstu pod zdjęciem, które zobaczyli) Jeżeli nie ma w tym pasji i zaangażowania, chyba w końcu umrze śmiercią naturalną. Co mnie razi w tzw. recenzjach to używanie sformułowań z potocznego języka i wtedy zastanawiam się, czy ta osoba w ogóle czyta książki, a jeżeli już czy rozumie to co przeczytała. Przykry jest fakt, że nawet tu wśród miłośników książek zapanował "wyścig szczurów".

      Usuń
  5. A ja do tego często spotykam się z pytaniem bądź stwierdzeniem: a płacą Ci za to? Na tym się nie zarobi. Nic z tego nie masz, po co to robisz? Chce Ci się?
    Ano nie płacą i mimo to bardzo mi się chce. Ot taka dziwna jestem.
    Blogerką książkową jestem z pasji do czytania, pisania i fotografii.
    Na blogu połączyłam wszystko. Z korzyścią dla siebie samej i dla moich ulubionych pisarzy.

    Denerwują mnie blogerzy, o których piszesz - 5 zdań w tym obowiązkowe podziękowania za egz.
    Plagiat coraz częściej stosowany.
    Mylenie subiektywnej recenzji ze streszczeniem książki.
    Piętnowanie niektórych autorów za pomocą blogów - po co to komu? Czytaj to co lubisz i pisz o tym co lubisz, nikt przecież nikogo nie zmusza do niechcianej lektury.

    Co do współpracy z wydawnictwami - nie mam na co narzekać. Ja szanuję ich - oni mnie. Nie spotkałam się z dziwnymi wymaganiami. Tak samo z autorami.

    I zgadzam się z Tobą - ten kto nastawia się na profity daleko nie zajdzie.
    Zapraszam na http:// przeczytajka.blogspot.com
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Najgorszym trendem jest regularny zalew blogów (najczęściej tych samych) jednym tytułem. Wtedy wszędzie recenzja jednej książki, często na jedno kopyto. Z jednej strony zaostrza się mój apetyt na dany tytuł, a z drugiej bardzo szybko mi przechodzi, bo czuję przesyt

    OdpowiedzUsuń
  7. Masz świętą rację. Blogi recenzenckie mnożą się horrendalnie! A krótkie "recenzję" wprost mnie dobijają. Dziś po robocie siedziałam ponad 2,5h nad tekstem na bloga, starałam się żeby był dopracowany, a jak widzę takie 3-4 zdania to aż mnie skręca :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Mnie takie zachowania nie denerwują, bo je olewam. Jeżeli ktoś chce iść na ilość to niech idzie. To on będzie się męczył nie ja. Ktoś pisze byle jakie recenzje - niech pisze. On będzie się kiedyś za nie wstydził, a jak nie no to już świadczy o człowieku i to na pewno nie pozytywnie. Wpisy typu "do kogo napisać o współpracę bo jestem nowy w blogosferze" po prostu mnie śmieszą. Szczególnie jak ktoś prowadzi bloga lifestylowego. Ani nie poda konkretnego kryterium np. firmy odzieżowe, kosmetyczne itd. ani nie powie, o czym jest jego blog. To takie "zalożyłem bloga dajcie mi cokolwiek byle za friko". Zabawne. Instagrama akurat lubię. Sama nie miałam za bardzo pomysłu na niego, ale teraz dobrze się bawię, dodając zdjęcia. Do tej pory nikt mi nie narzucał jakiś absurdalnych wymogów. Raczej były logiczne i w porządku. Ale jakbym miała brać udział w konkursie o książkę, to bym sobie dała spokój. Mam ważniejsze rzeczy do roboty. Natomiast żal mi ludzi, którzy idą bij zabij za ukochanym autorem, a konkretne argumenty innych, dlaczego dana ksiąźka się nie podoba kwitują "książki pani/a X są świetne, a ty po prostu jesteś..." i tu różne nieprzyjemne epitety. To żałosne, trochę też smutne, że ludzie nie potrafią zrozumieć, że ktoś ma inny gust i własne argumenty, a oni nawet tych ostatnich nie mają. Czasami też zastanawiam się, czy oni takich infantylnych przypadkiem nie udają. Nie mieści mi się w glowie, jak czasem można być tak ślepym i nierozumnym...

    Pozdrawiam i zapraszam:
    biblioteka-feniksa.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz całkowitą rację, że to żałosne. Nawet jeżeli nie zgadzasz się z czyjąś opinią, czy recenzją można dyskutować w kulturalny sposób. Jeżeli ktoś komentuje moje posty w napastliwy sposób, to usuwam komentarz i blokuję gościa, bo szkoda mi zdrowia i czasu na bezsensowne kłótnie z innymi. Mój blog moja opinia, nie każdy musi się z nią zgadzać, ale powinien uszanować moje zdanie. To są niestety te ciemne strony prowadzenia bloga, ale są też jasne. Poznałam mnóstwo wspaniałych ludzi, z którymi się miło rozmawia, polecamy sobie wzajemnie książki. I tacy ludzie dodają skrzydeł i czuje się sens tego co się robi. A ci zawistni niech idą wylewać swoje żale gdzie indziej.

      Usuń
  9. Świetny tekst. Rzeczywiście trochę w złą stronę zmierza to całe recenzowanie. Najbardziej denerwuje mnie, gdy widzę te 5 zdań recenzji, które na dodatek są niestylistyczne i widzę rzesze fanów. Co to ma być?

    OdpowiedzUsuń
  10. Jakbym miała teraz zrobić listę, jakie trendy na Instagramie i blogach mnie irytują, siedziałabym przy tym przynajmniej cały weekend. Jednak tak chcę od siebie dołożyć: totalny brak krytycyzmu! Widzę, że jak ktoś dostaje książki do recenzji, to najczęściej skupia się tylko na wychwalaniu ich. To jest bardzo mocno widoczne na Instagramie, żeby tam znaleźć chociaż trochę krytyki trzeba się mocno wysilić. Dostajesz książkę i masz ją uwielbiać! A w ogóle to strach wyrazić się choć trochę ostrzej, bo na Insta wszyscy muszą być tacy słodkopierdzący i cukierkowi. Wyłamujesz się z tego? Ooo ty hejterze! (Już miałam akcję, że za krytykę Maas dowiedziałam się, że "ludziom się to nie podoba" - groźnie. Kolejnym argumentem było "bo jesteś fanką autorki XYZ" jakby to odbierało mi prawo głosu.)
    Co do kontaktów z autorami i niechęci wobec nich, to mam dwie takie przygody. Utrzymuję kontakt z jedną autorką, choć nigdy nie nastawiałam się na podlizywanie się, po prostu tak jakoś się polubiłyśmy jako ludzie, raz mnie zapytała o pewną kwestię związaną z książką no i jest fajnie. Z drugiej strony mam swoją nemezis, choć to bardziej było "od miłości do alergii", jedna książka okazała się słaba, kolejna tak zła, że nie wytrzymałam, a na końcu trochę przemyślałam te jej twory, które pokochałam. Jak bardzo bym nie lubiła kilku jej książek, tak inne są potwornie, wiele świństw narobiła i nie da się ukryć, że pewnych rzeczy kompletnie nie potrafi pisać. Jestem świadoma, że czasami mogę popłynąć, więc tak się zbieram na post o niej już od kilku miesięcy i co chwila muszę zmieniać, żeby nie wyjść na pieprzniętą wojowniczkę o jedyną słuszną słuszność. Pisanie to cierpienie, eh.
    Zabrakło mi trochę o booktube, bo to chyba najbardziej przesłodzone, przerysowane medium. Tam jednak też się sporo odwala i aż mam ciarki jak przypominam sobie niektóre filmiki.
    Bookaholic Institute

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja dopiero zaczynam i zastanawia mnie, skąd ludzie mają tyle czasu żeby na te wszystkie instagramy i fb ciągle coś wstawiać ;) Może mało zorganizowana jestem, nie wiem ;) W każdym razie z wydawnictwami jak z szefami dużej firmy - młodzi, piękny, zaraz po studiach i z dwudziestoletnim doświadczeniem ;) Grunt to się nie zrażać mimo wszystko :)

    zksiazkanakanapie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  12. Ciekawy tekst. Całkowicie się z Tobą zgadzam w kwestii "wyznawców" to jest lekko przerażające. Chociaż i ja mam autorki, których książki biorę w ciemno i bez zastanowienia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem nawet strach napisać niezbyt pozytywną recenzję lub wyrazić swoje zdanie, bo można zostać zaatakowanym przez autora. Spotkałam się ze strony jednego nawet z groźbą, że będzie komentował moje posty, że są beznadziejne. Inni autorzy czy blogerzy uwielbiają go, pomimo że w swoich książkach z nich drwi, a siebie ma za super hiper. Jeden prosił (czyt. kazał) wycofać polubienie pod nieprzychylną recenzją. Pisał do mnie wiadomości na profilu w prywatnych wiadomościach. (Niestety musiałam go zablokować, bo tłumaczenie temu człowiekowi, że mam prawo się zgodzić z czyjąś opinią, nawet negatywną, nie przynosiły skutku). Na FB był założony podcast przez urażonego autora i mianował innych pisarzy do wyśmiewania się z krytycznych opinii czytelników. Niestety zrobiło to wielu autorów, których darzyłam do tej pory sympatią. Książka to też produkt i nie wiem, dlaczego autorzy oczekują peanów zachwytu nad każdą swoją książką, pomimo że nie każda na nie zasługuje.

      Usuń
  13. Te krótkie posty osobiście obserwuje głównie u początkujących, którzy po prostu nie ogarniają, jak powinni pisać ;P Zwykle po wytknięciu tego później na blogu widzę poprawę ;)

    OdpowiedzUsuń

Serdecznie dziękuję za komentarz :) Zapraszam ponownie!

Tu mnie znajdziesz

Copyright © 2018 Recenzje na widelcu
| Distributed By Gooyaabi Templates