Koty z Shinjuku – Durian Sukegawa
Od zawsze fascynuje mnie japońska literatura. Cenię ją za to, że potrafi mówić o rzeczach trudnych w sposób subtelny, oszczędny i nienachalny. Zamiast dramatycznych zwrotów akcji – cisza, zamiast wielkich słów – gesty i spojrzenia. Dlatego „Koty z Shinjuku” Duriana Sukegawy wpadły mi w oko niemal od razu. Bo gdzie, jeśli nie w Japonii, nawet koty potrafią być poetyckie?
Akcja książki rozgrywa się w Tokio lat 80., głównie w okolicach tętniącego życiem Shinjuku. Yama to młody mężczyzna, który marzy o pisaniu scenariuszy, ale życie sprowadza go do pracy w telewizji, gdzie tworzy przeciętne programy dla mas. Pewnego dnia trafia do baru prowadzonego przez tajemniczą Yume – kobietę z zezem, która pisze wiersze i opiekuje się bezdomnymi kotami. To spotkanie zmienia jego życie. Bohaterowie powoli budują nić porozumienia, a koty – niczym milczący narratorzy – towarzyszą im w poszukiwaniu siebie. Ich losy na nowo przecinają się po wielu latach, już z zupełnie innej perspektywy.
To zdecydowanie nie jest typowy comfort book. Choć tytuł i okładka mogą sugerować ciepłą, kojącą historię, w środku znajdziemy więcej melancholii niż ukojenia. Fabuła nie biegnie utartym szlakiem, a momenty czułości są przeplecione rozczarowaniem i utraconymi szansami. Sukegawa nie osładza rzeczywistości – pokazuje ją taką, jaka bywa: szarą, powolną, pełną niespełnionych ambicji.
Bohaterowie są boleśnie prawdziwi. Ich emocje, zmagania i wybory są tak znajome, że można się w nich przejrzeć jak w lustrze. Yama próbuje odnaleźć sens w swojej pierwszej, przytłaczającej pracy. Yume z kolei ucieka od świata, tworząc poezję, która – choć nikt jej nie czyta – staje się jej osobistym manifestem. Oboje są trochę zagubieni, trochę zbuntowani i bardzo ludzcy.
Nie ma tu bajki. Nie ma wielkiego katharsis ani spektakularnych happy endów. Ta historia nie daje łatwych odpowiedzi. Zamiast tego pokazuje, że życie składa się z małych decyzji i cichych rezygnacji, a szczęście nie zawsze wygląda tak, jak sobie je wyobrażaliśmy. To opowieść o godzeniu się z własną drogą – nawet jeśli jest ona pełna rys.
To książka, która nie będzie dla każdego. Jej tempo jest spokojne, momentami wręcz senne. Klimat – refleksyjny, często przygnębiający. Ale jeśli da się jej szansę, potrafi naprawdę poruszyć. Jest w niej coś nieuchwytnego, coś, co zostaje w człowieku długo po zamknięciu ostatniej strony.
Dla mnie najciekawszym wątkiem była relacja między tworzeniem a potrzebą uznania. Sukegawa pokazuje, że czasem warto pisać nie dla sławy czy publiki, ale dla jednej, jedynej osoby. Takiej, która rozumie. Albo przynajmniej próbuje. I może właśnie w tym tkwi sens.
Nie sposób też nie wspomnieć o metaforze kotów. To nie tylko uroczy motyw – to symbol wolności, inności, życia na własnych zasadach. W świecie, który wymaga, żebyśmy dopasowywali się do wymagań, koty – i bohaterowie tej książki – pokazują, że nie każdy musi się zmieścić w formie.
„Koty z Shinjuku” to cicha, delikatna książka, która nie krzyczy, ale zostawia ślad. Jeśli szukasz historii, która nie daje gotowych recept, ale zaprasza do myślenia i czucia – sięgnij po nią koniecznie. A potem daj znać, czy Ty też jesteś kotem!
Dominika Róg-Górecka
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Serdecznie dziękuję za komentarz :) Zapraszam ponownie!