czwartek, 14 kwietnia 2022

Samotnie przeciwko mrozowi – Glenn Rahman, Gavin Inglis



Lubisz książki, w których bohaterowie stawiają czoło niebezpieczeństwom i odkrywają tajemnice? Jeśli tak, to zapewne nie zawsze zgadzasz się z ich decyzjami. Tym razem możesz to zmienić! Weź udział w mrożącej krew żyłach przygodzie, której przebieg zależeć będzie wyłącznie od Ciebie!


Tytuł: Samotnie przeciwko mrozowi
Autorzy: Glenn Rahman, Gavin Inglis
Wydawnictwo: Black Monk

„Samotnie przeciwko mrozowi” to kolejna gra paragrafowa od wydawnictwa Black Monk, którą miałam przyjemność recenzować. Jej założenia są bardzo podobne do wcześniejszych tytułów, jednak doszedł jeden element, tj. mechanika rzucania kośćmi. Sam tytuł składa się z trzech elementów: gry paragrafowej (w formie książkowej), scenariusza RPG zawierającego zasady rzucania kośćmi oraz karty postaci. O ile do wcześniejszych tytułów można było usiąść z marszu, to tym razem potrzeba było ciut więcej cierpliwości.

Scenariusz RPG

To krótka broszura zawierająca zasady rozgrywki oraz wspominany scenariusz. Do omawianego zestawu została dodana prawdopodobnie właśnie ze względu na pierwszy element, a opis zabawy dla czterech graczy to po prostu taki gratis. Początkowo zasady mogą się wydawać dość skomplikowane. Opisują bowiem bardzo dokładnie wszystkie reguły, parametry i statystyki. Na pocieszenie dodam, że większe znaczenia ma to przy sesji RPG. W trakcie zabawy z grą paragrafową fabuła prowadzi nas za rączkę, a mechanika schodzi na drugi plan.


Mechanika

Ale na czym polegają te wspominane cały czas reguły? Otóż do gry dołączono również wielościenne kości. Zabawę zaczynamy od analizy karty postaci i przypisania jej określonych (wybranych przez siebie) umiejętności. Następnie ruszamy w drogę. Po przeczytaniu pierwszych fragmentów napotykamy na możliwość wyboru. W zależności od naszych decyzji przechodzimy w książce do fragmentów oznaczonych określonymi numerami. Część z nich wymagać będzie od nas przetestowania naszych umiejętności. I tu wkraczają kości. Rzucamy nimi i sprawdzamy wynik. W zależności ile mamy punktów umiejętności (my lub nasi towarzysze) przechodzimy do fragmentu oznaczającego zwycięstwo lub porażkę. O ile w innych tytułach jedynie podejmowaliśmy decyzje, to tutaj jeszcze od naszego szczęścia zależeć będzie wynik wielu konfrontacji.

Jak już wspomniałam, mechanika początkowo sprawiała wrażenie nieprzystępnej. Nie wszystko zrozumiałam za pierwszym, czy drugim przeczytaniem, ale wiele wyjaśniło się samo podczas zabawy. Czy wszystko? Niekoniecznie, Parę wątpliwości pozostało, ale nieszczególnie się nimi przejmowałam. Stawiałam bardziej na płynną zabawę, niż analizowanie niuansów.

Ruszamy w drogę

Mamy lata 20. XX wieku. Jesteśmy badaczami na uniwersytecie i nagle trafia się nam okazja jedna na sto! Uczelnia zdecydowała się sfinansować ekspedycję na północno-zachodnie terytoria Kanady. Naszego entuzjazmu nie zmniejsza nawet fakt, że zgodnie z krążącymi pogłoskami wielu próbowało osiągnąć podobny cel, ale... nikt nie wrócił. My tymczasem zbieramy ekipę i ruszamy w drogę.

Daj się ponieść

Klimat tej gry jest naprawdę niepokojący. Praktycznie każdy wybór niósł za sobą kolejne niebezpieczeństwa, a opisy okropności były naprawdę dosadne i ciut przerażające. Pierwsze podejście do zabawy skończyło się szybko i nieprzyjemnie (dla głównego bohatera). Zagrożenie czaiło się z każdej strony, a fakt, że wiele zależało od wyniku kości, dodatkowo podkręcał klimat niepewności. O ile przy wcześniejszych tytułach czułam, że mam pełną władzę nad historią, to tym razem cały czas testowałam swoje szczęście, a losowość nie raz odgrywała kluczową rolę.

Z tego też względu w ten tytuł grało nam się zupełnie inaczej, niż we poprzednio. Wcześniejsze przygody polegały na czytaniu, zanurzaniu się w klimacie i podejmowaniu decyzji. W „Samotnie przeciwko mrozowi” było więcej działania. Nie można było po prostu słuchać i się relaksować. Trzeba było co chwilę rzucać kośćmi i sprawdzać statystyki. I chociaż każdy z tytułów określany jest jako „gra paragrafowa”, to temu zdecydowanie bliżej do gry, niż do powieści.

Wybór należy do Ciebie

Możliwość podejmowania decyzji, po raz kolejny, jest ogromnym plusem tego rodzaju publikacji. Niemniej, jest to wybór dość ograniczony. W jednym przypadku gra nie pozwala nam spróbować uciec, ale zmusza do tego, by ktoś z naszej ekspedycji został złapany. I chociaż mamy ze sobą broń palną, nie ma opcji jej użycia. Tego rodzaju problemów nie ma przy zabawie ze scenariuszem RPG, pojawiają się jednak w wariancie paragrafowym. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że jest to naturalna konsekwencja tego typu zabawy, jednak w sytuacji, gdy na początku sporo czasu poświęciliśmy na tworzenie postaci, brak możliwości wykorzystania jej umiejętności może być frustrujący.

Po kilku rozgrywkach da się zauważyć też sposób, w jaki skonstruowano opowieść. Są punkty, które stanowią miejsce spotkania wielu odnóg historii. Gra w ciekawy sposób „zamyka” przed nami możliwość ponownego wejścia do kluczowych lokacji (byłoby dziwne kilka razy odkrywać to samo) – każąc nam notować określone słowa. To dość ciekawe rozwiązanie, które potrafi zwieść gracza na manowce, bo raz jedno miejsce było świetnym punktem, a za drugim razem staje się śmiertelnym zagrożeniem. Nieustająco trzeba mieć się na baczności!

Czas rozliczyć się z zabawy

Niesamowicie spodobał mi się też pomysł na zakończenie. W zależności od naszych decyzji oraz szczęścia i tego, w jakim składzie kończymy „imprezę”, otrzymujemy ciut inną wersję finału. Po zakończeniu ekspedycji wracamy na uczelnie, a tam czekają ludzie żądni naszej relacji. Co nas spotka? Pochwały i uznanie, a może szykany i proces? To wszystko zależy od tego, jak poprowadziliśmy wyprawę.

Piękna strona horroru

Na końcu warto też wspomnieć o stronie estetycznej. Black Monk naprawdę świetnie wydaje swoje tytuły i „Samotnie przeciwko mrozowi” nie jest pod tym względem żadnym wyjątkiem. Grafiki są naprawdę rewelacyjne (bo słowo „piękne” niezbyt dobrze pasuje do potworów). Mają swój specyficzny klimat i doskonale podkreślają atmosferę opowieści. Oczywiście podczas „skakania” pomiędzy paragrafami nie raz zdarzy nam się dostrzec obrazek, który dotyczy innego fragmentu, ale to tylko zachęca do dalszego odkrywania opowieści.

Nieznane uroki Kanady

Jeśli chcesz poznać uroki Kanady w wydaniu Lovecrafta, poczuć grozę i samemu decydować o następnych krokach ekspedycji, koniecznie sięgnij po ten tytuł. Przygotuj się na ciekawą mechanikę i wciągająca opowieść pełną potwornych niebezpieczeństw! Jeśli jednak uda Ci się je pokonać, wrócisz na uniwersytet z przerażającą wiedzą!

Dominika Róg-Górecka

3 komentarze:

  1. Na pewno znajdzie wielu swoich zwolenników.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie miałam okazji wypróbować jakiejkolwiek tego rodzaju gry, gdyż z reguły są one z gatunku fantasy.

    OdpowiedzUsuń
  3. No nie powiem, interesujący tytuł. Trzeba podesłać p. Remigiuszowi ;D

    OdpowiedzUsuń

Serdecznie dziękuję za komentarz :) Zapraszam ponownie!

Tu mnie znajdziesz

Copyright © 2018 Recenzje na widelcu
| Distributed By Gooyaabi Templates