Czas pojechać na wieś!
Tytuł: Dysonanse i harmonie
Autor: Joanna Kupniewska
Wydawnictwo: Novae Res
Mariola ma wszystko, dzięki czemu mogłaby czuć się szczęśliwa. Męża, syna, dom i pracę w niepełnym wymiarze godzin. A jednocześnie brakuje jej wszystkiego. Któregoś dnia odbiera telefon i dowiaduje się, że została spadkobierczynią wiejskiego domku. Wykorzystuje tę okazję i pomimo niechęci męża wsiada w pociąg. Szybko orientuje się, że to dla niej jedyna szansa, by zmienić swoje życie. Nie będzie jednak prosto. Na miejscu czekają ją liczne przeciwności: oporna koza, szalone koleżanki oraz seksowny pan doktor. I Mariola musi się zdecydować. Który świat daje jej więcej szczęścia? Kogo ostatecznie obdarzy miłością?
Główna linia fabularna rozwija się w spokojnym, przyjemnym tempie. Sam pomysł nie jest szczególnie oryginalny, ale poprowadzony z humorem i dowcipem. Komizm pojawia się w żartach, w narracji i w większości sytuacji. Czasem aż na siłę. Niektóre powiedzonka bohaterów brzmią jak z poprzedniej epoki. Dobrze, rozumiem, większość postaci reprezentuje starsze pokolenie. Ale również młodzież używa słów, które wypowiedziane publicznie budzą zażenowanie. Całe szczęście, że nie jest to nagminne.
Ogólnie bohaterowie to sympatyczni ludzie. Obojętne, co robią i jak bardzo się mylą, budzą pozytywne emocje. Każdy z nich ma swoje dobre i złe cechy, które sprawiają, że staje się niepowtarzalny. W książce nie ma bohaterów zbędnych czy nijakich. Z częścią z nich czytelnik chętnie się utożsami, ale... mam jedną uwagę. Syn Marioli to nastolatek skarb. Jest mądry, dojrzały i emocjonalny. Kiedy trzeba, pomoże, zwróci uwagę, zatroszczy się. Gdy jest zbędny, "nagle" wyjeżdża i pozwala mamusi rozwinąć skrzydła. W gruncie rzeczy nie sprawia żadnych problemów. Czy to jest możliwe? Szczerze mówiąc, liczyłam na jakieś małe afery. W końcu Mariola skomplikowała mu życie. Jakiś taki bunt dla czystego sprzeciwu. Nic z tego nie ma miejsca. To chodzący ideał.
Podobnie sprawa wygląda w innych aspektach życia Marioli. Wszyscy jej pomagają, doradzają, stają na głowie, by uczynić jej pobyt na wsi łatwiejszy do zniesienia. Biedaczka ma więc przez całą książkę jeden permanentny problem: miłość. Jej mąż to buc pierwszej wody. Wystarczy kilka dialogów, by zacząć współczuć kobiecie. Dziw, że Mariola od samego początku nie myśli o rozwodzie. Mamy kilka krótkich refleksji nad małżeństwem i sporo wyjaśnień, jak to było wcześniej. Całość wydaje mi się jednak mało przekonywująca. Również przemiana niegodziwego małżonka jest przeprowadzona w wersji przyspieszonej i ułatwionej. Posiedział sobie chłopina trochę sam ze sobą i zmienił się zupełnie. Nie to, żeby był jakąś szczególnie istotną postacią w tej historii, przez główną część po prostu go brakuje.
Co innego, jeśli chodzi o główną bohaterkę. Zmiany w jej osobie pojawiają się powoli, ale systematycznie. Z zaciekawieniem obserwowałam rozwój osobowości Marioli. Zalękniona pani domu przeistacza się w kobietę, która wie czego chce. Co więcej, nie są to wyłącznie trywialne "reformy". Zaczyna się niepozornie, od przysłowiowej marchewki i pietruszki, a kończy na rzeczach wielkich i doniosłych. To nie tylko miła historia, ale też silny bodziec motywacyjny. Losy Marioli zachęcają, by stawiać na swoim, podejmować odważne decyzje.
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Serdecznie dziękuję za komentarz :) Zapraszam ponownie!