piątek, 15 lipca 2016

Miłość, która niszczy...

Wiesz dobrze, że on nie jest dla ciebie. Jednak namiętność, która cię ogarnia, odbiera ci zdrowy rozsądek. Pragniesz go każdą komórką swojego ciała. Ten „zły chłopiec” po prostu kręci cię do granic możliwości. Masz prawo go pożądać, w końcu jest niesamowicie przystojny. Jedyne, czego ci nie wolno, to... kochać. Nie panujesz na swoim ciałem. Czy dasz radę zapanować nad sercem?
Tytuł: Sny Morfeusza
Autor: K. N. Haner
Wydawnictwo: Helion
Cassandra to młoda, piękna, ale też zagubiona i samotna kobieta. Skończyła dobre studia, ale jedyne, na co ją stać, to pokój u kuzynki. Jest bardzo zdolna, ale bez skutku szuka pracy. Jeden dzień, jedna rozmowa kwalifikacyjna, jedna noc w klubie – i całe jej życie odwraca się do góry nogami. Pomimo głosu rozsądku wpada w namiętne ramiona Morfeusza, który już następnego dnia okazuje się... jej szefem. To jednak nie jest najgorsze. Mężczyzna nie szuka stałego związku ani nawet przelotnego romansu. To, co tworzy z Cass, jest „popapraną”, nielogiczną, toksyczną znajomością bez przyszłości. Ale czy aby na pewno? Czy żadne z nich nie marzy o czymś więcej? I jak ciemna strona Morfeusza wpłynie na zagubioną Cassandrę?
Tak, to jest erotyk. Żadne tam soft porno, tylko najzwyklejszy w świecie, najbardziej szczery i bezpruderyjny zbiór pozycji seksualnych. Jeśli rumienisz się na słowo „seks”, a rubaszne dowcipy cię peszą... odłóż tę książkę. Oto mała próbka na zachętę.
– Zdejmij majtki.Patrzę na niego oniemiała.– Zdejmij majtki i usiądź w rozkroku. Chcę sobie na Ciebie popatrzeć, Cassandro.
Tak mniej więcej prezentuje się klimat tej powieści. Sceny erotyczne nie są jedynie dodatkiem do fabuły, ale celem samym w sobie. Jak morderstwo w kryminale. Muszę przyznać, że przez jakiś czas traktowałam akcję jako pretekst do wyuzdanych scen. Fajnie i zgrabnie wszystko się łączy. Kobiety też swoje fantazje mają, ale niektóre pomysły zdecydowanie lepiej wychodzą w książkach niż w życiu. Taka nieszkodliwa przyjemność.
Wrażenie to utrzymywało się we mnie mniej więcej do połowy książki. Dlaczego? Wynikało to głównie z tego, że nie do końca rozumiałam zachowanie głównej bohaterki. Z jednej strony prezentowała swoją pewność siebie, a z drugiej szybko ulegała namowom kochanka. Nie potrafiła być konsekwentna i zawsze podporządkowywała się jego żądaniom. Sam Morfeusz też nie zachowywał się lepiej. Takiego skurczybyka ze świecą szukać. Raz jest czuły, raz opryskliwy, nie okazuje jej miłości, ale nie pozwala odejść, daje nadzieję na związek, a zaraz potem ją odbiera. Jak z kimś takim można być, no jak?
– Nie pozwól mi się w tobie zakochać (…)– Mogę zapanować na twoim ciałem, Cassandro, ale nie zapanuje nad twoim sercem. (…) Jedną rzecz mogę ci obiecać (…). Ja się w tobie na pewno nie zakocham.
Aż wreszcie nadszedł moment, kiedy miałam go zupełnie dość. Przegiął! Palant (mówiąc delikatnie i nie zmuszając w ten sposób korektorki do cenzurowania wulgaryzmów)! Ale – tak samo jak Cassandra – nie porzuciłam jego świata, czytałam dalej.
(...) kompletnie się w nim zatracam. Jak mogłam zakochać się w kimś takim? Przecież to nielogiczne. To nie zauroczenie, nie miłość, nawet nie zwykły romans.
Czyli właściwie co? Może to nie seks, nie poszukiwanie akceptacji, nie przeszłość ani wspólna przyszłość, tylko popaprany, chory związek jest tematem przewodnim tej powieści. Wszystko jest tak wyraźne, ostre, a jednocześnie ekscytujące, że trudno to zaakceptować. Ale mogło się wydarzyć. I czasem mam wrażenie, że naprawdę się dzieje.
Są takie miejsca, w których nigdy nie powinniśmy się znaleźć. Są tacy ludzie, których nigdy nie powinniśmy poznać. Są takie chwile, w których jest za późno na to, by się wycofać, i wtedy już nic nie zależy od nas samych. Tak naprawdę nic nie zależy ode mnie od chwili, kiedy go poznałam.
Sny Morfeusza to przede wszystkim powieść erotyczna, pamiętajmy o tym. Nie poważna praca naukowa o toksycznym związku, nie literatura faktu ani dogłębna refleksja o miłości, która niszczy. Jeśli czytelnik zostanie skłoniony do jakichś przemyśleń, to świetnie. Dla mnie jednak książka ma przede wszystkim bawić, podniecać i dawać rozrywkę. Taki koncept został poprowadzony konsekwentnie, spójnie i logicznie.
Mniej schematycznie, ale równie ciekawie, prezentują się sylwetki bohaterów epizodycznych. To cała paleta różnych osobowości. Znajomi, rodzina czy cisi wielbiciele... Zasadniczo można spodziewać się po nich wszystkiego. Jednak niezmiennie do samego końca drażnił mnie drobny szczegół: czy na Cass naprawdę wszyscy muszą „lecieć”? Przez kilka stron ma więcej powodzenia niż wiele kobiet przez całe życie. Tak, wiem, zazdrość, ale... serio? Wszyscy?
– (…) lubię, gdy jesteś taka jak w tym momencie.– Czyli jaka? - Droczę się z nim.– Ty mnie słuchasz, ja się nie denerwuję.
Również do samego końca nie wiedziałam, jaki finał szykuje nam autorka, ale muszę przyznać, że „to było to”. Wreszcie pojawił się wątek, który niezmiernie mnie zainteresował, a wcześniej rzadko był poruszany. Nareszcie wprowadzono też akcję wyrywającą całość z erotycznego schematu. I teraz nie wiem, jaka będzie następna część. Bo może być taka sama, ale też zupełnie inna. Nie pogniewam się, gdy tym razem będzie więcej Morfeusza. Tak, wiem, nie lubię go, ale mogłoby być go więcej. I Cass też by się nie pogniewała. W końcu obie cały czas dumamy... co mu po głowie chodzi. Że nic dobrego, to pewne. Ale babska ciekawość nie pozwala przestać pytać „co?”. A więc... czekamy.

2 komentarze:

  1. a ile takich związków toksycznych nawet bardziej jest w realu.
    do denerwujących mnie rzeczy w Cass były notoryczne orgazmy noż kurde za każdym razem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak masz, rację. Ale ja uznałam to za konwencję. W końcu to "bajka", a nie rzeczywistość.

      Usuń

Serdecznie dziękuję za komentarz :) Zapraszam ponownie!

Tu mnie znajdziesz

Copyright © 2018 Recenzje na widelcu
| Distributed By Gooyaabi Templates