wtorek, 22 października 2024

Efekt Grahama – Elle Kennedy

#WspółpracaRecenzencka #Patronat #Zysk


Romantyczne historie w świecie sportu mają w sobie coś magnetycznego. Z jednej strony emocje towarzyszące rywalizacji, zapach lodu na tafli i dźwięk kibiców na trybunach, a z drugiej – delikatne spojrzenia, drobne gesty i napięcie, które rośnie szybciej niż wynik na tablicy. Romans sportowy to gatunek, który daje podwójne emocje: sportowe i uczuciowe. Dlatego sięgając po „Efekt Grahama” wiedziałam, że dostanę właśnie tę mieszankę – i nie pomyliłam się ani trochę.


Fabuła koncentruje się na Gigi Graham – młodej i utalentowanej hokeistce, której marzenia są jasne: wejście do reprezentacji, olimpijskie złoto, a poza tym – uwolnienie się od cienia ojca, Garretta Grahama, legendy hokeja. Choć Gigi ma potencjał, selekcjoner zauważa luki w jej technice jazdy na łyżwach, co w zasadzie staje się punktem wyjścia do całej historii. Żeby je poprawić, potrzebuje pomocy – a pomoc może dać jej Luke Ryder, nowy współkapitan drużyny Briar U, arogancki, uparty, czasem niemiły, ale też… cholernie seksowny. Luke sam ma zmagania: połączenie jego drużyny z odwiecznymi rywalami, niejasna sytuacja z pozycją w zespole, a także szansa, by zrobić pozytywne wrażenie na Garrecie – co może się przydać, jeśli chce dostać się na obóz prowadzony przez niego. Układ jest prosty: Luke pomaga Gigi z techniką jazdy, ona – wspomina ojcu Luke’a dobre słowo, by ten go poparł. Prosta umowa, ale jak to w romansach bywa – między bohaterami od początku iskrzy, czasem zgryźliwie, czasem milczeniem, czasem wyzwaniami – i trudno to wszystko ignorować.

Elle Kennedy ma specjalne miejsce w moim sercu. Zdobyła je dzięki serii „Off-Campus”, której bohaterowie, klimat akademicki, dialogi i to połączenie emocji i humoru sprawiły, że po jej książki sięgałam zawsze z ekscytacją. Chociaż teraz rzadziej wybieram romanse sportowe – bo różnie bywa z powtarzalnością schematów – twórczość Elle Kennedy pozostaje dla mnie ważna i nadal sprawia przyjemność. „Efekt Grahama” to dowód, że nawet jeśli w gatunku już dużo widziałam, ta autorka potrafi mnie zaskoczyć i dać coś świeżego.

Bohaterowie są charakterni – Luke to typowy (ale udany) „bad boy-kapitan” z przeszłością, z humorem gorzkim czasem, z oczekiwaniami i zmaganiami; Gigi zaś – ambitna, pracowita, czasem zbyt surowa dla siebie i chcąca udowodnić, że potrafi sama, bez uprzywilejowanego nazwiska. Trochę stereotypowe – bo w romansach sportowych zawsze jest bohater z problemami, ego-kapitan, układ-pomoc, konflikt i chemia – ale interesujący, bo Kennedy dodała im niuansów: momenty niepewności, konfliktów wewnętrznych, rodzinnych oczekiwań i presji sportowej sceny. Nie są płascy – ich motywacje działają, i mimo że momenty przewidywalne się pojawiają, to bohaterowie potrafią wzbudzić sympatię.

Akcja jest wartka, pełna emocji – mecze, treningi, wewnątrz drużyny napięcia, konflikty, wewnętrzne monologi i rozmowy – wszystko to razem buduje dynamikę. Przede wszystkim jednak czuć chemię między Gigi a Lukiem – to nie jest romans, który „rozkręca się” dopiero w połowie książki, ale od pierwszych spotkań widać, że między nimi coś iskrzy. Dialogi, gesty, spojrzenia – autorka umiejętnie buduje napięcie i sprawia, że chce się śledzić każdy rozwój sytuacji, nawet gdy bohaterowie sami próbują ignorować to, co się dzieje.

Z dużym zainteresowaniem śledziłam rozwój relacji – od wzajemnej niechęci, przez układ partnerski, po momenty, gdy już nie można udawać, że „to tylko umowa”. Podobało mi się, jak krok po kroku, czasem z oporami, bohaterowie budują zaufanie – nieidealnie, z tarciami, co czyni relację bardziej wiarygodną. Te chwile, kiedy Luke zaczyna pokazywać słabsze strony, albo Gigi mierzy się z oczekiwaniami i porażkami – to właśnie te momenty, które sprawiają, że historia nabiera głębi, a nie jest tylko kolejnym romansem z motywem sportowym.

Okładka jest naprawdę fajna – dobrze oddaje klimat książki: sport, rywalizację, trochę zadziorności, a równocześnie romantyzmu. Miękka okładka ze skrzydełkami, jeśli chodzi o wydanie polskie, dobrze realizuje estetykę takiego romansu sportowego: jasne i kontrasty ciemniejszych elementów (np. stroju hokeisty, lodu) zestawione z cieplejszymi akcentami – to sugeruje, że będzie zarówno chłód lodowiska, jak i gorące emocje, spojrzenia, napięcia. Okładka przyciąga – zachęca, by sięgnąć, a nie tylko przejrzeć.

Uważam, że „Efekt Grahama” to powieść, która idealnie balansuje pomiędzy tym, co uwielbiam w romansach sportowych – rywalizacja, napięcie, sportowe treningi, presja – a tym, co sprawia, że historia zostaje w pamięci – bohaterowie z problemami, emocje, rozwój relacji. Dla mnie książka spełnia to, co obiecuje – nie czuję, że przeczytałam coś wtórnego bez duszy.

Podsumowując: „Efekt Grahama” to udany start nowej serii (Campus Diaries tom 1) od Elle Kennedy – pełen emocji, dialogów, napięcia i romantyzmu, ze sportowym tłem, które dodaje historii dynamiki i autentyczności. Nie idealny, bo momenty przewidywalne, stereotypy obecne, ale całość działa i daje przyjemność.

Na zakończenie: jeśli jesteś fanem romansów sportowych, lubisz, gdy między treningami i meczami jest miejsce na coś więcej – na emocje, wspomnienia, relacje rodzinne i osobiste dylematy – to „Efekt Grahama” zdecydowanie warto przeczytać. Kup, przeczytaj – i daj znać, jak Tobie się podoba!

Dominika Róg-Górecka

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Serdecznie dziękuję za komentarz :) Zapraszam ponownie!

Tu mnie znajdziesz

Copyright © 2018 Recenzje na widelcu
| Distributed By Gooyaabi Templates