Kryminał po łódzku
Kocham cegłę!
Uwielbiam mury, kamienne drogi, tajemnicze przejścia i budynki z
ubiegłego wieku. Poprzemysłowe gmachy i wyjątkowy klimat Łodzi,
sprawiają, że nie wyobrażam sobie życia w innym mieście. Z
każdym dniem odkrywam ją na nowo, z każdym spacerem widzę więcej.
Właśnie dlatego, kiedy tylko dowiedziałam się, że najnowsza
powieść Katarzyny Bondy rozgrywa się w Łodzi, koniecznie musiałam
ją mieć. Jednak czy zapłonęłam miłością do regionalnego
kryminału?
Tytuł: Lampiony
Autor: Katarzyna Bonda
Wydawnictwo: Muza
Egzemplarz przekazany dzięki współpracy z: PanTomasz.pl
Lampiony to już
trzeci tom losów Saszy. Tym razem słynna profilerka trafia do
Łodzi, w której ma pomóc w uchwyceniu sprawcy tajemniczych pożarów
i wybuchów. Sprawa nie należy do najprostszych. Tym razem nie
brakuje śladów, prawdziwą zmorą jest ich zatrzęsienie. A do tego
życie osobiste Saszy powoli popada w ruinę. Czy profilerka jest w
stanie odłożyć wszystko na bok i... zrozumieć Łódź? Bo tylko w
ten sposób zdoła rozgryźć zagadkę tak bardzo związaną z
miastem, jak żadna wcześniej.
Muszę przyznać, że ta
książka okazała się dla mnie sporym wyzwaniem. To nie była łatwa
przygoda, to nie był lekki kryminał do poduszki. Powieść z jednej
strony intrygowała mnie, z drugiej męczyła. Nie zawsze przykuwała
całą moją uwagę, a jednocześnie wystawiała na próbę całą
moją koncentrację.
Na początku koniecznie
muszę zaznaczyć, że nie jest to typowy kryminał. Nie mamy
głównego wątku sprawcy i ścigających go policjantów. Bardzo
dużo faktów poznajemy już na samym początku, a czytelnik nie
skupia się na uchwyceniu tego, kto jest winny. Tak naprawdę bardzo
ciężko wyłapać, a następnie utrzymać uwagę na głównym wątku.
Wszystko dlatego, że tematów i problemów pobocznych jest tak
wiele, że można by było obdzielić nimi kilka książek. Nie ma
bohaterów, którzy pojawiają się anonimowo. Każda postać, która
występuje w fabule, chociażby była nieistotna, zyskuje swoje pięć
minut. Jest między nimi co prawda gęsta sieć powiązań, jednak
jej zawiłość bywa męcząca. Głównie dlatego, że nie sposób
wszystkiego zapamiętać, zaważyć czy wychwycić. A fakt, że na
trzy setnej stronie, wciąż są wprowadzane nowe postaci, jest już
moim zdaniem zbytkiem. Po co to wszystko? Przecież nie dla fabuły.
Sam fakt, że jedna z bohaterek poznaje osobę, o której ktoś
później wspomni w paru słowach, nie jest dobrym uzasadnieniem
całej sceny. Chyba, że chodzi o miejsce. Tło wydarzeń w tym
wszystkim odgrywa większą rolę niż aktorzy.
Katarzyna Bonda
wielokrotnie podkreślała, jak
istotne dla jej fabuły okazało się miasto. Całkowicie podzielam
jej miłość, ale... zupełnie nie wyczuwam w powieści. Więcej w
niej przesądów i stereotypów niż rzetelnych faktów. Tak wiem,
nie jest to przewodnik ani tym bardziej historia autentyczna, ale
jednak... chwilowe zachwyty nad wyglądem kamienic i pochwały ku
czci mieszańców nie zmieniają faktu, że autorka wciąż
potwierdza stereotyp „miasta meneli”. Czasami łapałam się za
głowę czytając o tej liczbie nieprawości i okropieństw. Sama
mieszkam w centrum, chodzę opisywanymi ulicami, a jednak nie
obserwuję tylu pijaków czy innych podejrzanych typków. Również
gwara średnio do mnie przemówiła. Niestety, była mocno na siłę.
Nie ma co ukrywać, my nie mamy aż tylu regionalizmów. Kilka mi
znanych nie pojawiło się w książce, za to sporo innych widziałam
pierwszy raz w życiu. Dzieckiem nie jestem, parę placówek
edukacyjnych skończyłam i rozmawiałam z wieloma ludźmi, a
jednak... nigdy nie słyszałam określenia „bałuciarz”. Sens
wychwytuje, ale kto tak mówi?
Wisienką
na torcie i miłym dodatkiem były za to opisy miejsc, które znam.
Tło wydarzeń to dla mnie najbliższa okolica, dlatego nie raz z
uśmiechem czytałam o Manufakturze, ul. Piotrkowskiej czy Centrum
Porozumień. Nie ma co się jednak łudzić. Zakres terytorialny to
jednak głównie dwie dzielnice, a te mniej charakterystyczne nie
zostały w powieści nawet wspomniane. I jeszcze raz zaznaczę, że
wiem, że to nie dokument. Jednak gdy miasto jest aż tak istotnym
bohaterem, jego tendencyjne przedstawienie budzi pewne opory.
Ciekawym
wątkiem pobocznym jest życie osobiste profilerki. Sasza nie jest
typową kobietą, nie tworzy klasycznego związku, a już tym
bardziej rodziny. A jednak ma dziecko i jakoś musi znaleźć dla
niego miejsce w swoim życiu. I to chyba najbardziej zaintrygowało
mnie w powieści. Nietypowe w kryminalne, prawda? I paradoksalnie,
sam udział Saszy w aferze przestępczej wydał mi się mniej
istotny. Coś tam robiła, przesłuchiwała, typowała, a nawet brała
udział w jakiejś tajnej (również dla mnie) akcji. A mimo to, mnie
bardziej interesowała Karolinka tęskniąca za mamą.
W
fabule dzieje się tak wiele, że nie sposób spamiętać
wszystkiego. Nie raz musiałam się cofać i szukać wcześniejszych
scen, by zrozumieć akcje. Lampiony to
pod względem historii powieść ogromna, wielowątkowa, bardziej
obyczajowa niż kryminalna. To opowieść o ludziach, którzy tak
nieudolnie szukają szczęścia, jak miasto sławy. I jeśli dalej
będą szli tą stroną, mogą się sparzyć, a nawet... spłonąć.
Niczym noworoczne lampiony, zbudowane z marzeń i płonnych nadziei.
Ostatnio przeczytałam kilka powieści K. Bondy i muszę przyznać, że mi się podobały. Lampiony czekają na swoją kolej, mimo, że Twoja recenzja średnio zachęca. Mam jednak nadzieję, że się nie zawiodę.
OdpowiedzUsuńKażdy ma inny gust. Mam nadzieję, że Tobie się spodoba :)
Usuń