wtorek, 12 listopada 2019

Zakon Drzewa Pomarańczy – Samantha Shannon

Wstyd się przyznać, ale ostatnio zaniedbywałam fantastykę. Prawdziwe zatrzęsienie obyczajówek na chwilę zdominowało moją czytelniczą półkę. Gdy zobaczyłam „Zakon Drzewa Pomarańczy”, pomyślałam, że to dobry moment, żeby wrócić do gatunku, z którym zaczynałam swoją czytelniczą przygodę. Czy był to dobry wybór?



Tytuł: Zakon Drzewa Pomarańczy

Cykl: Zakon Drzewa Pomarańczy (tom 1 i 2)
Autor: Samantha Shannon
Wydawnictwo: SQN


Królowa z rodu Berethnet rządzi Inys. Jednak jeśli szybko nie postara się o dziedziczkę, wkrótce może stracić koronę. Tym bardziej, że na jej głowę poluje wielu skrytobójców. W tym samym czasie na drugim końcu świata Tané pragnie zostać smoczym jeźdźca. To ogromny zaszczyt, ale też wielkie wyzwanie. Obydwa światy spaja polityka, która każe im nieustająco ze sobą walczyć. Tymczasem siły chaosu rosną, zagrażając wszystkim. Czy to wystarczy, by doszło do zjednoczenia?

Zakon Drzewa Pomarańczy” zwrócił moją uwagę już samą okładką. Jest naprawdę ładna, zapowiada epicką przygodę pełną smoków i niebezpieczeństw. Czy tak było? Czy powieść sprostała wysokim oczekiwaniom?

Fantastyczny świat


Autorka postarała się wykreować duży świat i zupełnie nową rzeczywistość. Stworzyła naprawdę wiele elementów od postaw, zarówno geografię, jak i mapę. Pojawia się sporo religia, ale też historii. Czytając powieść, miało się wrażenie, że historia toczyła się na długo przed tym, zanim ruszyła fabuła książki. To zdecydowanie zaliczam na plus.

Z drugiej jednak strony, chociaż wiele elementów jest stworzonych na potrzeby powieści, sporo stanowi zgrany schemat. I to nie tylko w kontekście literatury fantasy, ale życia w ogóle. Konieczność urodzenia potomka? Polityczne małżeństwo? Prześladowania religijny? Gdzieś już to wszystko grali. Miałam trochę zgrzyt między tym, że z jednej strony autorka stara się być pomysłowa, powołuje nietypowy zakon, tworzy całą otoczkę wokół smoków, a najważniejsze wątki toczą się jak zawsze.

"– By stać się krewną smoka – powiedziała Nayimathun – trzeba czegoś więcej niż tylko wodnej duszy. Musisz mieć w żyłach morze, a morze nie zawsze jest czyste. Nigdy nie jest jednym, zawsze jest wielorakie. Jest w nim ciemność, niebezpieczeństwo i okrucieństwo. Rozwścieczone potrafi burzyć miasta. Jego głębiny są niezmierzone i zagadkowe, rzadko dotyka ich słońce. Być Miduchim to nie znaczy być nieskazitelnym, Tané. To znaczy: być żywym morzem. To dlatego cię wybrałam. W Twojej piersi bije smocze serce".

Bohaterzy


Całkiem fajnie wypadli bohaterzy. Chociaż i tutaj nie nie unikniemy schematów, to przyjemnie śledziło się ich przygody. A trzeba przyznać, że głównych bohaterów mamy naprawdę wielu. Poznając opowieść z ich perspektywy momentami można się było pogubić. Ostatecznie jednak wpływa na to plus i zaprezentowanie wielu punktów widzenia pozytywnie wpływa na odbiór historii.

"–A co ja muszę zrobić, Nayimathun? –Nie tak brzmi pytanie, które powinnaś zadać. Brzmi ono: co my musimy zrobić?".

Atmosfera


Zakon Drzewa Pomarańczy” od początku buduje uczucie niepewności. Czytelnik ma wrażenie, że wkracza w świat pełen dziwów i gęstej sieci politycznych powiązań. Autorka starała się stworzyć powieść epicką i chociaż ostatecznie zabrakło pewnego polotu, klimat udało się utrzymać. Czytając książę, miałam wrażenie, że mam w rękach typowy tytuł z gatunku fantastyka. Zamki, spiski, smoki, skrytobójcy i przygoda.

Werdykt


Chociaż arcydzieło to nie jest, to jednak książkę odbieram bardzo pozytywnie. Porządny kawałek fantastyki. Ciekawa przygoda, pomysłowy świat i dużo akcji. Przede wszystkim zaś smoki, ten wątek zdecydowanie podbił moje serce!




1 komentarz:

  1. Różne opinie na temat tej książki słyszałam, aczkolwiek osobiście jestem jej bardzo ciekawa. Na pewno przeczytam! :D

    www.kulturalnameduza.pl

    OdpowiedzUsuń

Serdecznie dziękuję za komentarz :) Zapraszam ponownie!

Tu mnie znajdziesz

Copyright © 2018 Recenzje na widelcu
| Distributed By Gooyaabi Templates