środa, 14 czerwca 2017

Wszystko wina kota!

Nie wszystko, co życiowe, pasuje do książek i nie zawsze książki opisują samo życie. Ale co się stanie, gdy jedno przeniknie do drugiego? Pomieszanie z poplątaniem? Melodramat? A może... komedia omyłek? Jedno jest pewne, to wszystko wina kota!

Tytuł: Wszystko wina kota!
Autor: Agnieszka Lingas-Łoniewska 
Wydawnictwo: Novae Res

Lidia jest pisarką i to nie byle jaką, bo autorką wielu bestsellerów. Ale to nie wszystko, ma kota, przytulne mieszkanie i bajeczny taras z widokiem na... sąsiada. Właśnie ukończyła powieść i zamierza spocząć na laurach. Nie musi jeździć na spotkania, o nie! Lidia pisze pod pseudonimem i pragnie ten atut wykorzystać. A mimo to, drażni ją myśl o Jacku Sparrowie. Nie, nie chodzi tutaj o filmowego pirata, ale o zaciętego i krytycznego recenzenta. Ten bez wątpienia wytknie najmniejszy błąd jej najnowszego „dziecka”. Jak na złość, wszystko dookoła zaczyna się komplikować, a to za sprawą... kota. Futrzak wyprowadzi sąsiada z równowagi, do pasji doprowadzi Lidię jej menadżera naciskająca na ujawnienie, ona sama z kolei przeżyje kryzys i... szkoda gadać. To dopiero początek, a już wszystko się sypie! Czy nasza bohaterka wyjdzie na prostą i pokona pirata? Czy przyjaciółki pokonają życiowe problemy? I przede wszystkim, czy sąsiad pogodzi się z kotem? Musicie się tego dowiedzieć!

Zakochałam się w książce już po pierwszych stronach. W pomyśle na fabułę, w wykonaniu, w narracji. Jak recenzentka może nie dać się uwieść powieści, w której pojawia się bloger? Nie może! A więc, po kolei! Na początku wspomniałam fabułę, można o niej powiedzieć naprawdę wiele, była zakręcona, wielowątkowa i intrygująca. Opowiadała historię nie tylko autorki, ale również grona jej koleżanek. Ich ścieżki raz biegły obok siebie, innym razem rozmijały się i gnały każda w swoim kierunku. Za każdym razem były jednak... poruszające. I chociaż Wszystko wina kota jest propozycją raczej lekką, nie brak chwil refleksji i wzruszeń. Razem z bohaterkami można przeżyć całą paletę emocji i uczuć. Wkurzyć się, uśmiać, rozerwać, odpocząć i popłakać. Bo takie jest życie i ten jego przewrotny charakter został w książce perfekcyjnie uwieczniony. I właśnie dlatego chciałam od razu uprzedzić wszystkich potencjalnie kręcących nosem. Ja sama byłam pełna obaw, gdy przeczytałam, że tytuł jest „komedią omyłek”. Bałam, że książka będzie dla mnie zbyt trywialny, że wszystkie sytuacje okażą się tylko pretekstem do wygłupów czy dowcipów. Całe szczęście... myliłam się. Przy powieści można się uśmiać, jest zabawna, ale w inteligenty sposób. I nie unika trudnych tematów, podejmuje się z pełną powagą i wyczuciem. Nie zapomina jednak o promyczkach nadziei. Raz słońce, raz deszcz. W tym zakresie powieść jest bardzo życiowa.


Sama fabuła to jednak nie wszystko. Nie czytałoby mi się jej tak przyjemnie, gdyby nie świetna narracja. Lidia zrobiła na mnie pozytywne wrażenie całą swoją osobą i wszystkimi roztrzepanymi myślami. Z reguły nie przepadam za postaciami, które snują dywagacje. I w pewnym sensie... nic się nie zmieniło. Czytając myśli bohaterów, nie miałam wrażenia, że są to opisy, ale dialogi. Oni rozmawiali ze mną, przekonywali mnie do swojego zdania, wprowadzali w historię, sypali dowcipami. Każde słowo było na wagę złota, a jednocześnie tak lekkie, jak podmuch wiatru. Płynęłam przez opowieść. I chociaż fale narracji raz niosły mnie na spokojne wody, a innym razem w samo oko cyklonu, jego kapitan miał pewną rękę. Autorka zabrała mnie w przygodę piękną i zabawną, ale też mądrą i wzruszającą.

I czy jest coś, czego mi brakowało? Zdziwię Was, bo... tak. Kota! Tytułowy winowajca pojawił się w powieści ledwie kilka razy. I chociaż ostatni rozdział (nie zaglądajcie do niego przed czytanie! A kysz!) był rewelacyjny, nie zrekompensował mi wcześniejszych braków. A więc postuluję, ja chcę drugą część i więcej kota w Kocie!

Na osobną wzmiankę zasługuje wątek blogera. Autorka wie co dobre, a ja nie potrafię sobie odmówić odrobiny całkowicie niebezinteresownego zachwytu. To było ciekawe doświadczenie poczytać trochę o „swojej branży”. Spodobały mi się przepychanki między blogerem a autorką oraz odmienne punty widzenia prowadzące do zamierzonej autoironii, to było ekstra. Co więcej, ze zdziwieniem stwierdziła, że pisarka dobrze rozumie problemy, z którymi się borykam podczas opiniowania powieści (a my wcale się nie znamy... jeszcze!). Bo wiece, bycie recenzentem to nie tylko laury, zachwyty i podziękowania. To też sporo pracy, ale... co ja Wam będę opowiadać. Jak przeczytacie (bo przecież przeczytanie, nie?) to o wszystkim się dowiecie sami.

Za możliwość zrecenzowania książki dziękuję wydawnictwu.

16 komentarzy:

  1. Zapowiada się arcyciekawie:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Sama po ciężkich czasach na studiach wracam do książek, tylko raczej sięgam po książki, które skłaniają mnie do pracy nad sobą, swoim budżetem itp. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To z pewnością są świetne pozycje, też takie lubię, ale chętnie sięgam też po powieści.

      Usuń
  3. Bardzo dziękuję za recenzję :) Każdy ma swojego Jacka Sparrowa :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie tak :) Szkoda tylko, że nie każdy Jack ma takie plusy, jak ten... książkowy. A przydałoby się :D

      Usuń
  4. Jak nadrobię zaległości to bardzo chętnie przeczytam tę książkę.

    OdpowiedzUsuń
  5. Niedługo będę na wakacjach w Polsce i mam zamiar tę książkę przeczytać :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Szkoda, ze mało "kota w kocie", bo jako kociara czaiłam się na tę książkę. Pewnie w którymś momencie i tak po nią sięgnę, zwłaszcza że zapowiada się przyjemnie :) Dodaję do obserwowanych, bo więcej widzę u Ciebie ciekawostek :) Pozdrawiam! Ewelina z "Gry w Bibliotece"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może i mało, ale za to ma kluczową rolę. Polecam, bo powieść warta uwagi :)

      Usuń

Serdecznie dziękuję za komentarz :) Zapraszam ponownie!

Tu mnie znajdziesz

Copyright © 2018 Recenzje na widelcu
| Distributed By Gooyaabi Templates