piątek, 24 października 2025

Wczorajsze curry, jutrzejszy chleb – Izumi Kizara

#WspółpracaRecenzencka #WydawnictwoKirin 


W obliczu nadchodzącego dnia Wszystkich Świętych, kiedy wspomnienia o tych, których już z nami nie ma, wracają z większą siłą, temat przemijania staje się szczególnie aktualny. To moment, w którym zastanawiamy się nad tym, co pozostaje po nas i po naszych bliskich. W literaturze motyw śmierci i utraty przewija się od wieków, ale w takiej formie, jaką proponuje „Wczorajsze curry, jutrzejszy chleb”, spotkałam się po raz pierwszy. To opowieść o odchodzeniu, ale jeszcze bardziej – o trwaniu. O tym, że nawet po największej stracie można wciąż gotować, rozmawiać, śmiać się i żyć.


Fabuła tej niepozornej, a jednak głęboko poruszającej książki rozwija się powoli, w rytmie codzienności. Dwudziestopięcioletni Kazuki umiera, pozostawiając żonę Tetsuko, ojca i kuzyna Torao, którzy próbują na nowo odnaleźć sens w świecie bez niego. Tetsuko zostaje w domu teścia, jakby nie była jeszcze gotowa odejść. Ojciec stara się wypełnić pustkę rutyną, a Torao – kuzyn Kazukiego – nie potrafi odpuścić wspomnień i więzi, która ich łączyła. Ich losy splatają się z historiami innych: sąsiadki, kucharza, kobiety próbującej odbudować siebie po utracie bliskiej osoby. Z ich drobnych, codziennych zdarzeń powstaje historia o tym, jak trudno pogodzić się ze stratą, ale i jak bardzo warto próbować.

Choć opis fabuły sugeruje, że to książka gotowa wzruszyć od pierwszych stron, emocje przychodzą tu powoli. Pierwszy rozdział skupia się na Tetsuko, na jej codzienności – parzeniu herbaty, sprzątaniu, rozmowie przy stole – i nie od razu chwyta za serce. Dopiero z czasem, z każdą kolejną stroną, bohaterowie stają się nam coraz bliżsi. Poznajemy ich w drobiazgach, w niepozornych gestach i urywkach rozmów. I nagle, niemal niepostrzeżenie, zaczynamy rozumieć ich ból. Bo choć nie rozpaczają w sposób teatralny, choć nie mówią o stracie wprost, to w ciszy między słowami czuć najwięcej. Wtedy przychodzi wzruszenie – ciche, prawdziwe i takie, które zostaje na długo.


„Wczorajsze curry, jutrzejszy chleb” często porównuje się do „Zanim wystygnie kawa”. Rozumiem to, ale nie do końca się z tym zgadzam. O ile „Zanim wystygnie kawa” działa jak emocjonalna bomba – zaskakuje zwrotami akcji i gra na fantastycznym pomyśle – o tyle „Wczorajsze curry…” jest znacznie spokojniejsze. Składa się z kilku opowieści, które tworzą wspólną całość, z bohaterami powracającymi, spotykającymi się i odchodzącymi. To czyni historię spójną, bardziej osobistą i pełniejszą. „Zanim wystygnie kawa” pamiętałam jako zbiór poruszających scen, „Wczorajsze curry…” – jako całość, z emocją, która rośnie, zamiast wybuchać.

Klimat tej książki również jest inny. Nie znajdziemy tu pastelowego „cozy” ciepła, które otula jak kocyk. Jest za to zwykły dom, miska ryżu, zapach przypraw i rozmowy, które nie prowadzą do wielkich konkluzji. A mimo to – jest w tym coś niezwykle kojącego. Z każdą stroną opowieść staje się coraz bardziej poruszająca, ale nie przez łzy, tylko przez prawdę. To książka, która pokazuje codzienność taką, jaka jest – pełną blasków, cieni, ale też szarości. Taką, którą się przeżywa, a nie tylko wspomina.


Ciekawostką jest, że autorami powieści są Tsutomu Izumi i Tokiko Megi – małżeństwo z ogromnym doświadczeniem scenopisarskim. Piszą razem od lat, tworząc scenariusze do filmów i seriali, a tu po raz pierwszy przenieśli swoją wrażliwość na papier. I to czuć. Dialogi brzmią naturalnie, postaci są wiarygodne, a każda scena ma w sobie coś filmowego. Widać tu oko scenarzystów, którzy potrafią dostrzec znaczenie w pozornie nieistotnych gestach. To nie książka, którą się tylko czyta – to historia, którą się ogląda w wyobraźni.

Czy polecam? Zdecydowanie tak. Nie jest to lektura dla tych, którzy szukają szybkiej akcji i fajerwerków emocjonalnych, ale dla tych, którzy lubią, gdy literatura daje im przestrzeń do oddechu. „Wczorajsze curry, jutrzejszy chleb” wyróżnia się na tle wielu azjatyckich tytułów, które skupiają się na przytulnym klimacie i nostalgii. Tu nostalgia ma głębię, a smutek – sens.

Tytuł sam w sobie mnie oczarował. „Wczorajsze curry” to smak wspomnień, które dojrzewają, nabierają intensywności z czasem. „Jutrzejszy chleb” – to symbol nadziei, że coś nowego jeszcze nas czeka. Te dwa obrazy świetnie oddają ducha książki: coś, co było i co dopiero nadejdzie, splecione w jednym życiu, jednej kuchni, jednym sercu. I choć tematyka bywa ciężka, nie brakuje tu też humoru. Tak, scena w hotelu miłości była dokładnie tym momentem, kiedy parsknęłam śmiechem.

„Wczorajsze curry, jutrzejszy chleb” to książka o stracie, która nie boli ostro, tylko cicho. O ludziach, którzy nie wiedzą, jak żyć dalej – więc po prostu żyją. To opowieść o miłości, żałobie i wspomnieniach, które jak zapach przypraw unoszą się długo po tym, gdy już opuścimy kuchnię.

Jeśli szukasz historii, która pozwoli Ci się zatrzymać, spojrzeć na przemijanie z czułością i znaleźć w nim odrobinę światła – sięgnij po „Wczorajsze curry, jutrzejszy chleb”. To lektura, którą się nie tylko czyta, ale też smakuje. A kiedy już skończysz, daj znać – jestem bardzo ciekawa, jaki smak zostawiła w Tobie.

Dominika Róg-Górecka

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Serdecznie dziękuję za komentarz :) Zapraszam ponownie!

Tu mnie znajdziesz

Copyright © 2018 Recenzje na widelcu
| Distributed By Gooyaabi Templates